O. Legan: Życie zakonne to gigantyczna różnorodność

Jak wygląda prawdziwe życie za klasztorną furtą? Jak zakonnicy spędzają czas, gdzie szukają wsparcia oraz jak powinna wyglądać współpraca duchownych ze świeckimi aby zatrzymać młodych w Kościele? O tym wszystkim w Dniu Życia Konsekrowanego rozmawiamy z o. Michałem Leganem, rzecznikiem prasowym klasztoru paulinów na Jasnej Górze, cenionym rekolekcjonistą i autorem książek.

 

Damian Krawczykowski: Wielu zakon kojarzy się dziś z czymś bardzo odległym. „Ludzie z innej planety, nieznający życia..”. Jak wygląda Wasza prawdziwa codzienność? Czy korzystacie z telefonów, internetu? Macie czas na realizowanie swoich pasji?

O. Michał Legan: Wizerunek zakonnika zapewne bierze się z kultury, takich wyobrażeń, które są odległe od rzeczywistości. Dlatego, że taka romantyczna wizja mężczyzny w habicie, który nic nie je tylko się modli i śpi w trumnie, to jest wytwór fantazji.

Ludzie, którzy wstępują do zakonów, mężczyźni i kobiety z krwi i kości, mają wszystkie ludzkie cechy, w tym wszystkie ludzkie wady i wszystkie ludzkie trudności. Jesteśmy tak samo podatni na grzech, tak samo podatni na upadki, jesteśmy ludźmi, którzy czasami potrzebują pomocy psychologa, psychiatry, terapeuty. Jesteśmy ludźmi, którzy się zmagają o swoją wiarę. Przeżywamy dylematy, chwile lepsze i gorsze. Zdarza się, że cierpimy z powodu samotności, cierpimy z braku samotności, zdarza się, że tęsknimy do domów rodzinnych, zdarza się, że chcemy do domów rodzinnych wracać jak najrzadziej.

To są wszystko kwestie niesamowicie indywidualne. Jesteśmy ludźmi, którym łatwo przychodzi modlitwa, i modlitwę kochają, ale zdarzają się także tacy, którym modlitwa przychodzi bardzo trudno i jest zadaniem bardzo wymagającym, wbrew naturze danego człowieka. Jednym ślub czystości przychodzi z wielką łatwością, ale to wyjątki, innym przychodzi z gigantycznym trudem i zdarzają się upadki. Ślub posłuszeństwa dla jednych jest wybawieniem, bo oznacza, że mogą zrezygnować z podejmowania decyzji, dla innych jest wielkim trudem, bo żyją w poczuciu zagrożenia wolności.

Dlatego, mówienie o życiu zakonnym, jako jakimś monolicie, byłoby wielkim błędem.

Jesteśmy ludźmi, którzy chętnie wstają na poranne modlitwy, albo chętnie w nocy dużo piszą i czytają, w związku z czym poranne modlitwy to katorga. Jesteśmy ludźmi, którzy przeżywają trudny związane z klasztorną kuchnią, bo w dużych wspólnotach ciężko np. o dostosowaną do indywidualnych potrzeb dietę. Jesteśmy ludźmi, którzy dużo korzystają z internetu w celach ewangelizacyjnych, albo w celach czysto rozrywkowych. Albo ludźmi, którzy nie mają z internetem nic wspólnego i traktują go jako największe zło i nie chcą się go dotykać. Jesteśmy ludźmi, którzy piszą książki, albo czytają książki, albo dawno już żadnej książki nie przeczytali.

Życie zakonne to gigantyczna różnorodność. I wbrew pozorom, coś bardzo, bardzo personalnego.

Czasami, w niektórych klasztorach życie zakonne przypomina życie dobrej, kochającej się, szanującej się rodziny, a czasami w niektórych klasztorach życie przypomina więzienie, albo torturę. Bywają klasztory, w których przełożony wprowadza co chwilę jakieś nowinki i takie w których naczelną zasadą jest utrzymanie tradycji.

Jesteśmy ludźmi, którzy mają wielkie ambicje, albo takimi, którzy nie mają żadnych ambicji. Jednym słowem, to bardzo skomplikowana sprawa opisać, jak wygląda dzisiaj życie zakonne.

Wspomniał Ojciec o tym, że w zakonie też przeżywacie kryzysy, trudne momenty. Czy wtedy znajdujecie oparcie we wspólnocie, w reszcie braci?

Bardzo dużym błędem byłoby oczekiwać wsparcia od stu braci naraz, tak to się nigdy nie dzieje. Albo masz w zakonie przyjaciół, ludzi, którym coś z siebie dałeś, których uszanowałeś, z którymi nawiązałeś relację i możesz na nich liczyć, no albo nie masz. To tak jak w rodzinie, jeżeli chcesz dobrze funkcjonować w rodzinie, to trzeba więcej miłości dawać, niż oczekiwać. Trzeba częściej wybaczać, niż czekać na wybaczenie.

A co poleciłby Ojciec młodemu człowiekowi, który czuje w sercu pragnienie pójścia drogą zakonną, ale boi się opinii innych np. swoich znajomych, rodziców?

Bardzo bym zachęcał, aby nie żył w lęku i żeby decyzji życiowych nie podejmował na podstawie lęku, na podstawie strachu, albo opinii innych ludzi. Czasami warto rzucić się w „przepaść”. Ale jak ma wstępować do zakonu, to żeby nie zostawiał sobie furtek ucieczki. Żeby tego nie robił na próbę i żeby tego nie robił na pięćdziesiąt procent. Żeby, jeśli wstępuje do zakonu lub szuka w ogóle życia duchowego, żeby odważył się iść na całość. Na przepadłe. Na sto procent zaufać Jezusowi.

A jak to było u Ojca? Czy już w młodości czuł Ojciec powołanie do życia zakonnego, czy to przyszło jakoś z czasem?

U mnie ta myśl, tak na poważnie, pojawiła się po pierwszym roku studiów, kiedy po raz pierwszy głośno powiedziałem komuś, że mam takie wewnętrzne wołanie, takie wewnętrzne pragnienie, żeby pójść na służbę Panu Bogu. I wtedy spotkałem bardzo mądrego spowiednika, który mi powiedział, że mam najpierw skończyć studia, a potem podjąć już ostateczną decyzję. I dlatego mam wrażenie, że ta moja decyzja miała w sobie jakąś dojrzałość. Na pewno nie jakąś stuprocentową dojrzałość, bo tą dojrzałość się zdobywa dopiero po latach formacji, ale jakąś dojrzałość miała.

Zresztą powołanie to nie jest coś, co się otrzymuje w pewnym punkcie swojej historii. Zaproszenie na drogę kapłańskiego czy zakonnego, przychodzi od Pana Jezusa w formie, w której mówił do innych ludzi w Ewangelii.

A mówił zawsze „jeśli chcesz możesz pójść za mną”, nigdy nie powiedział do nikogo „musisz”. I to jest coś bardzo, bardzo ważnego dlatego, że tak naprawdę powołanie otrzymuje się wtedy, gdy otrzymuje się decyzję przełożonego zakonnego, że on zgadza się na śluby wieczyste, czy na pierwsze śluby. Wtedy otrzymuje się powołanie do tego, aby te pierwsze śluby złożyć. Bo powołanie musi przyjść od Boga przez Kościół. Wcześniej to jest tylko szukanie woli Bożej.

Aktualny czas to czas, w którym wielu młodych odchodzi od Kościoła, buntuje się. Czy zdaniem Ojca lepsza współpraca na linii duchowni – świeccy, może być sposobem, aby tych młodych w Kościele zatrzymać? Czy księża, zakonnicy, powinni otwierać się bardziej na wspólne działania ewangelizacyjne ze świeckimi?

Wszystko to, powinno być odwrotnie. Myśmy postawili sprawę na głowie i uznaliśmy, że ewangelizacja należy do duchownych. Ewangelizacja należy do świeckich, w rodzinach, wśród przyjaciół, w naturalnym środowisku życia. Ksiądz czy zakonnik, na razie, na tym etapie, będzie w naturalnym środowisku życia młodych ludzi „ciałem obcym”, żeby nie powiedzieć intruzem.

Ksiądz na dyskotece, w galerii handlowej, albo nawet ksiądz w szkole czy w domu rodzinnym, jest odrobinkę „odstający”. Nie chcę powiedzieć, że jest intruzem, ale bywa intruzem. Istnieje natychmiast podejrzenie, że jest tam z powodów zawodowych, że wypełnia swoje obowiązki służbowe, dlatego tam jest.

Tymczasem ewangelizacja musi się odbywać, przy całkowitej pewności, że jest bezinteresowna i że wynika prosto z serca. Musi być spotkaniem dwóch ludzi.

Dlatego ewangelizacja i świadectwo o Kościele i świadectwo o powołaniu i świadectwo o życiu z Bogiem, to wszystko może się dokonywać w pierwszym rzędzie w rodzinach i wśród przyjaciół, w środowiskach naturalnych. A dopiero potem może być moment, w którym wkroczy ksiądz, z sakramentami, ze Słowem Bożym, ze swoim całym człowieczeństwem, z całą swoją życzliwością, normalnością, serdecznością. I taki model pewnie funkcjonował na początku chrześcijaństwa, dlatego miał taką siłę ewangelizacyjną.

Na koniec krótka wskazówka od Ojca, jako osoby zakonnej: jak w tych niełatwych czasach wytrwać przy Jezusie?

Zawsze chodzi o to samo, aby nie odrywać wzroku od Jego oblicza. Jeżeli będzie się Mu patrzyło w twarz, to On nas uratuje przed wszystkim. A jeżeli się oderwie wzrok ku rzeczą, które nie mają znaczenia, to można utonąć.

Posted under Bez kategorii