Męka Pańska i Droga Krzyżowa wg Bł. Anny Katarzyny Emmerich

skazanieKrólA oto Droga Krzyżowa wg Anny Katarzyny Emmerich – opis wydarzeń ostatnich dni życia Pana Jezusa. Wg tych opisów nakręcono film Pasja , a także ułożona została przeze mnie Droga Krzyżowa poniżej. Dobrze jednak przeczytać całość wydarzeń ostatnich tygodni ziemskiego życia Boga po to by zrozumieć, że nikt nie uczynił dla człowieka więcej by go z grzechu wydobyć a także po to by nawrócić się i  pokutować z powodu wdzięczności jaka się z tego powodu Bogu należy. 

  1. Pan Jezus na śmierć skazany
  2. Pan Jezus bierze krzyż na ramiona
  3. Pierwszy upadek pod krzyżem
  4. Pan Jezus spotyka Maryję swoją Matkę
  5. Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi
  6. Święta Weronika ociera twarz Panu Jezusowi
  7. Pan Jezus upada pod krzyżem poraz drugi
  8. Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty
  9. Trzeci upadek pod krzyżem Pana Jezusa
  10. Pan Jezus z szat obnażony
  11. Pan Jezus do krzyża przybity
  12. Pan Jezus na krzyżu umiera
  13. Pan Jezus z krzyża zdjęty
  14. Ciało Pana Jezusa z krzyża zdjęte i do grobu złożone

 

  1. Pan Jezus na śmierć skazany

Chociaż Piłat pytał się, co to jest prawda, nie tyle jednak dbał o prawdę, jak raczej szukał pozorów, by w sposób odpowiedni wycofać się z tego kłopotu. Niepewność dręczyła go więcej jeszcze niż przedtem. Sumienie mówiło mu, że Jezus jest niewinny, żona zapewniała, że to święty; z jednej strony szeptał mu do ucha zabobon: „Jezus jest nieprzyjacielem twych bożków”, z drugiej strony mówiło mu tchórzostwo: „Jezus sam jest Bogiem i potrafi się zemścić srogo.” W tej trwożnej niepewności jeszcze raz zaklął Jezusa uroczyście, by mu powiedział, kim jest. Lecz Jezus, nie odpowiadając wprost, wyliczył mu znowu wszystkie jego najtajniejsze grzechy, przepowiedział mu przyszły haniebny koniec i oznajmił wreszcie, że w owym dniu ostatnim sądzić go będzie sprawiedliwym sądem, siedząc na tronie obłoków. Podrażniony tymi słowy, skłonny był Piłat raczej do potępienia, niż do uwolnienia Jezusa. Gniewało go to, że Jezus czytał tak dokładnie w jego brudnej duszy, a sam pozostał niezbadany, że ten, którego kazał ubiczować, a mógł kazać ukrzyżować, przepowiadał mu haniebny koniec życia; i to go gniewało, że te usta, nie splamione nigdy kłamstwem, nie wymówiwszy ani jednego słowa na swe usprawiedliwienie, teraz w ostatniej swej chwili wzywają go przed Swój sąd sprawiedliwy ; w dzień ostatni. Poruszyło to strasznie jego dumę; lecz chwiejny i podły jego charakter nie dał się wyłącznie opanować dumie, bo równocześnie przejmowała go trwoga i mroczne przeczucie, że groźby Pana urzeczywistnią się kiedyś na prawdę. Ostatecznie więc ze względu na to, jeszcze raz próbował uwolnić Jezusa. Gdy jednak posłyszał groźby Żydów, że w takim razie oskarżą go przed cesarzem, wzięło w nim górę tchórzostwo, chociaż z innej już pobudki. Obawa przed ziemskim cesarzem przeważyła w nim bojaźń przed królem, którego państwo nie było z tego świata. Zresztą tak myślał ten podły, chwiejny łotr: „Jeśli On umrze, to wraz z Nim pójdzie do grobu to, co On wie o mnie i co mi przepowiadał, a tak będę spokojny.” Zagrożony odpowiedzialnością przed cesarzem, zgodził się Piłat im żądanie Żydów wbrew przyrzeczeniu, danemu żonie, wbrew prawu, sprawiedliwości i własnemu przekonaniu. Z obawy przed cesarzem wydał Żydom niewinną krew Jezusa; a dla usprawiedliwienia się przed własnym sumieniem nie miał nic, chyba polanie rąk wodą i słowa, przy tym wyrzeczone: „Nie winienem ja krwi tego sprawiedliwego! Wy sami baczcie na odpowiedzialność!” — O nie, Piłacie! mylisz się! Ty sam bacz na to! Nazywasz Go sprawiedliwym, nie znajdujesz w Nim winy, a oddajesz na wylanie krew Jego. Jesteś niesprawiedliwym, niesumiennym sędzią! Tę samą krew, którą Piłat chciał zmyć ze swych rąk, a nie mógł jej zmyć z sumienia, ściągali krwiożerczy Żydzi przekleństwem na siebie i swoje dzieci. Żądali, by ta krew Jezusa, która dla nas woła o miłosierdzie, wzywała pomsty Bożej na nich. Krzyczeli więc co sił: „Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci!” Wśród tej wrzawy przeraźliwej kazał Piłat przygotować wszystko do wydania uroczystego wyroku.

Przyniesiono mu inny ubiór urzędowy, zarzucono na barki płaszcz, a na głowę założono koronę, w której połyskiwał kosztowny kamień. W ten sposób ustrojony, zeszedł Piłat z tarasu w otoczeniu żołnierzy. Przed nim niesiono berło, szli pachołcy sądowi i pisarze ze zwojami ksiąg i tabliczkami. Na przedzie szedł trębacz, dmący na puzonie. Tak wyruszono na rynek ku trybunie, służącej do wygłaszania wyroków. Trybuna ta, o której już wspominałam, leżąca naprzeciw placu biczowania, był to okrągły taras, pięknie obmurowany, wysoki, a zwał się Gabbata. Tylko z niego ogłoszone wyroki miały pełną siłę i prawomocność. Na trybunę wiodły z kilku stron schody; na górze było siedzenie dla Piłata, a za nim ławka dla innych członków trybunału; siedzenie Piłata pokryte było czerwonym suknem; na nim leżała niebieska poduszka, obszyta żółtymi taśmami. W koło rozstawieni byli żołnierze, niektórzy zaś stali na stopniach. Część Faryzeuszów odeszła już do świątyni; zostali tylko Annasz, Kajfasz i 28 radnych, i ci poszli ku trybunie zaraz, gdy Piłat zaczął się przebierać w urzędowe suknie. Obydwóch łotrów przyprowadzono tu już przedtem, gdy Piłat, wskazując na Jezusa, mówił: „Oto człowiek!” Gdy już Piłat zajął miejsce, przyprowadzono przed trybunę Jezusa tak, jak był, w czerwonym płaszczu, z koroną cierniową na głowie, ze związanymi rękoma. Żołnierze i siepacze poprowadzili Go środkiem szydzącego tłumu i postawili między dwoma łotrami. Wtedy Piłat zawołał jeszcze raz głośno do Żydów: „Patrzcie, oto wasz król!” „Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!” — rozległy się okrzyki. — „Czy mam ukrzyżować waszego króla?” — zapytał znowu Piłat. A na to zawołali arcykapłani: „Nie mamy innego króla, tylko cesarza!” Zamilkł na to Piłat i już więcej nie mówił nic ani za Jezusem, ani do Niego samego. Zaczęło się wygłaszanie wyroku na Jezusa. Dwaj łotrzy już dawniej skazani byli na krzyż, lecz za staraniem arcykapłanów odłożono egzekucję na dziś; dla tym większego pohańbienia Jezusa postarali się arcykapłani, by zawisł na krzyżu między dwoma łotrami. Krzyże łotrów leżały opodal już gotowe; przynieśli je pomocnicy krzyżujących. Krzyża Jezusa nie było jeszcze, prawdopodobnie dlatego, że nie ogłoszono dotąd wyroku śmierci.

Najśw. Panna, która odeszła była przedtem po publicznym wystawieniu Jezusa, wróciła teraz w otoczeniu niewiast i przecisnęła się przez tłumy ludu, by słyszeć wyrok śmierci, wydawany na Jej Syna i Boga.

Jezus, otoczony siepaczami, śledzony złośliwymi, szyderczymi spojrzeniami Swych wrogów, stał na dole u stóp trybuny. Piłat kazał zadąć w puzon, by wrzawa ucichła, i lękiem, pomieszanym ze złością, zaczął wygłaszać wyrok. Widok tej podłej dwulicowości Piłata, nasycony tryumf i pragnienie krwi arcykapłanów, nieskończone męki Najśw. Zbawiciela, niewypowiedziana trwoga i smutek Matki Jego świętej i świętych niewiast, dalej to chciwe, złośliwe czyhanie Żydów na zgubę Jezusa, obojętna wyniosłość żołnierzy, wreszcie widok tych szkaradnych postaci diabelskich, uwijających się w ciżbie, wszystko to rozstroiło mnie do głębi i przygnębiło tak, że czułam się bliską skonania. Ach! To ja tam powinnam była stać, gdzie stał mój najukochańszy Oblubieniec; wtenczas wyrok byłby sprawiedliwy.

Przypatrzmy się teraz treści wyroku, wydanego na Jezusa. Na wstępie wymieniał Piłat wszystkie zaszczytne tytuły cesarza Klaudiusza, w którego imieniu wydawał wyrok. We właściwym oskarżeniu zaznaczył, że arcykapłani na sądzie swoim potępili Jezusa jako podburzyciela, rokoszanina, łamiącego prawa żydowskie, czyniącego się Synem Bożym i każącego nazywać się Królem żydowskim, i że lud jednogłośnie zażądał na Niego kary śmierci przez ukrzyżowanie. Dalej oświadczał Piłat, ten łotr niesprawiedliwy, który niedawno tyle kroć zapewniał publicznie o niewinności Jezusa, że i on uznaje za słuszny, ten wyrok arcykapłanów. Zakończył zaś tymi słowy: „A więc skazuję Jezusa Nazareńskiego, Króla żydowskiego na śmierć, którą ma ponieść przez przybicie na krzyż. Zaraz też rozkazał oprawcom krzyż przynieść. Zdaje mi się, ale nie ręczę z pewnością, że po odczytaniu wyroku złamał Piłat długą laskę z rdzeniem w środku, i rzucił ją pod nogi Jezusowi.

Słuchając wyroku, wyglądała przepełniona smutkiem Matka Jezusa, jak umierająca. Oto słyszała, że nie ma już ratunku dla Jej najświętszego, najukochańszego Syna, że musi umrzeć straszną, haniebną śmiercią. Wiedziała, że koniecznym to jest dla zbawienia ludzkości, ale serce Jej macierzyńskie wzdragało się przed tą koniecznością, więc przeniknął je nowy miecz boleści. Z pomocą niewiast odprowadził ją Jan na bok, by szydercze spojrzenia zaślepionych Żydów nie urągały boleściom matki ich Odkupiciela, by nowy grzech nie obciążał ich duszy. Ale Maryja nie mogła spokojnie siedzieć, kiedy męczono Jej Syna więc znowu wybrała się na obchód „drogi krzyżowej.” Kazała się oprowadzać wszędzie, po wszystkich miejscach, które uświęcił Jezus Swym cierpieniem.

Tajemnicze nabożeństwo najświętszego współcierpienia z Jezusem kazało Jej składać ofiarę z łez bolesnych wszędzie, gdzie zrodzony przez nią Odkupiciel cierpiał za grzechy ludzi, Swych braci przybranych. Jak Jakób, na pamiątkę danej obietnicy, postawił kamień i poświęcił go przez pomazanie olejem, tak Maryja brała w posiadanie wszystkie te miejsca cierpień Chrystusa, poświęcając je Swymi łzami, ustanawiając je jako miejsca czci dla przyszłego Kościoła, Matki nas wszystkich.

 

Ogłosiwszy wyrok, zasiadł Piłat do napisania go, poczym stojący za nim pisarze zrobili coś trzy odpisy, czy więcej. Niektóre części musieli podpisać i inni urzędnicy, posłano więc z tym do nich pachołków. Nie wiem już, czy to należało do wyroku, czy też były to inne jakie rozkazy. Prócz tego napisał Piłat osobny wyrok na Jezusa, wykazujący jasno jego dwulicowość i fałszywość, opiewał bowiem całkiem inaczej, niż wydany ustnie. Uważałam, że pisał to z rozstrojem wielkim, niejako wbrew swej woli; zdawało się, jak gdyby mściwy duch złości kierował jego ręką. Treść tego wyroku była następująca: „Arcykapłani żydowscy i „Rada” przyprowadzili do mnie niejakiego Jezusa z Nazaretu, oskarżonego o podburzanie ludu, bluźnierstwa i łamanie prawa. Chociaż właściwie nie można było udowodnić słuszności tych zarzutów, jednak zmuszony niejako przez tychże arcykapłanów i „Radę”, a przy tym chcąc, zapobiec groźnemu rozruchowi wśród ludu, skazałem tego Jezusa na śmierć krzyżową, jako przestępcę przeciw ich Zakonowi; domagali się bowiem stanowczo Jego śmierci, a ja nie chciałem być oskarżonym przed cesarzem jako niesprawiedliwy dla Żydów sędzia i poplecznik i rozruchów.

Wydałem Go im w celu ukrzyżowania wraz z dwoma innymi skazanymi zbrodniarzami, których egzekucję odłożono do dziś za staraniem arcykapłanów, pragnących, by Jezus wraz z nimi był powieszony.” Wyrok ten kazał Piłat przepisać kilka razy i odpisy rozesłać w różne miejsca. Arcykapłanom jednak nie w smak przypadła treść wyroku; głownie nie podobała im się wzmianka, że za ich staraniem odłożono egzekucję łotrów, by ich razem z Jezusem ukrzyżować. Rozpoczęli nawet o to kłótnię z Piłatem. Drugą sprzeczkę wszczęli znów, gdy Piłat ułożył napis na krzyż. Napis wykonany był pokostem na ciemnobrunatnej deszczułce w trzech rzędach. Arcykapłani domagali się, by zamiast słów „Król żydowski” napisane było: „ten, który podawał się za Króla żydowskiego.” Lecz Piłat, zniecierpliwiony już, zawołał szyderczo: „Com napisał, tom napisał.”

 

  1. Pan Jezus bierze krzyż na ramiona

Siepacze zaprowadzili Jezusa na środek forum, a równocześnie bramą zachodnią przy-niosło kilku niewolników drzewo krzyża, rzucając je z trzaskiem Jezusowi pod nogi. Oba boczne, cieńsze ramiona były przywiązane powrozami do grubego, ciężkiego drzewa, i dopiero na miejscu miano je wstawić. Topór, klocek pod nogi i nowy kawałek, który miano dodać u góry, tudzież inne narzędzia, nieśli pachołcy katowscy. Ujrzawszy przed Sobą na ziemi krzyż, upadł Jezus na kolana, objął go rękoma i ucałował trzykroć, przy czym odmówił po cichu wzruszającą modlitwę do Ojca niebieskiego, w której dziękował Mu, że już zaczyna się odkupienie ludzi. Jak kapłani w krajach pogańskich ściskali rękami nowo założony ołtarz, tak Jezus ściskał krzyż, wieczny ołtarz zadosćczyniącej krwawej ofiary. Wnet jednak szarpnęli Nim siepacze, by się wyprostował, i musiał biedny, osłabiony, brać na Siebie ciężką belkę; dźwignął ją na prawe ramię, przytrzymując prawą ręką, przy czym siepacze nie wiele Mu pomagali, znęcając, się jeszcze nad Nim. Widziałam za to, że pomagali Jezusowi Aniołowie, dla innych niewidzialni, bo Sam o własnych siłach nie dałby Sobie rady. Tak klęczał Jezus, pochylony pod ciężarem, i modlił się, a tymczasem kaci zakładali obu łotrom na kark poprzeczne ramiona ich krzyżów, oddzielone od głównego ramienia, i przykneblowali im do tego ręce. Ramiona te były nieco wygięte; przed ukrzyżowaniem przymocowywano je do górnego końca głównego pnia. W ten sposób mniej byli obciążeni łotrzy, niż Jezus; dźwigali bowiem tylko poprzeczne ramiona swych krzyżów, a podłużne główne ramiona wraz z innymi sprzętami nieśli za nimi niewolnicy. Od strony pałacu Piłata dał się słyszeć głos puzonu, co było umówionym znakiem do rozpoczęcia pochodu. Zaraz też jeden z jezdnych Faryzeuszów zbliżył się do Jezusa, klęczącego jeszcze, i rzekł: „No, skończyły się już piękne słówka i mówki! Naprzód! Naprzód! Trzeba już raz się Go pozbyć!”

Wyruszono wreszcie na Golgotę z Jezusem w następującym porządku. Przodem szedł trębacz, trąbiący na rogu każdej ulicy i ogłaszający grzmiącym głosem wyrok. Kilka kroków za nim szła gromada chłopców i pachołków, niosących potrzebne przybory, jako to powrozy, gwoździe, topory, kosze z narzędziami i napój; silniejsi nieśli drągi, drabiny i drzewca krzyżów obu łotrów; drabiny — były to żerdzie, poprzetykane poprzecznymi szczeblami. Za pachołkami postępowało kilku jezdnych Faryzeuszów, a za nimi młody chłopiec, nie całkiem jeszcze zepsuty, niosący przed sobą napis na krzyż, ułożony przez Piłata; on również niósł na drążku, przerzuconym przez ramię, koronę cierniową Jezusa, bo z początku zdawało się Żydom, że Jezus, ubrany w nią, nie będzie mógł nieść krzyża.

Teraz dopiero szedł Pan nasz i Zbawiciel, pochylony i chwiejący się pod ciężarem krzyża, zmordowany, poraniony biczami, potłuczony. Od wczorajszej „Ostatniej wieczerzy” nie jadł nic, nie pił, ani nie spał, przez cały czas katowano Go bezlitośnie; siły Jego wyczerpały się utratą krwi, ranami, febrą, pragnieniem, nieskończonym udręczeniem ducha i ciągłą trwogą; więc też zaledwie mógł się utrzymać na drżących, chwiejnych, poranionych nogach. Prawą ręką starał się z trudem przytrzymać fałdzistą suknię, hamującą Jego niepewny krok. Dwaj siepacze ciągnęli Go naprzód na długich powrozach, dwaj drudzy popędzali Go z tyłu; sznury, prowadzące od pasa, przeszkadzały Mu przytrzymywać Sobie suknię, więc nie miał pewnego kroku. Ręce nabrzmiałe miał i poranione od gwałtownego krępowania. Oblicze pokryte było sińcami i ranami, broda i włosy rozczochrane, pozlepiane zaschłą krwią. Ciężar krzyża i krępujące więzy wciskały Mu ciężką, wełnianą suknię w poranione ciało, a wełna przylepiała Mu się do pokrwawionych na nowo ran. Wśród szyderstwa i złości wrogów szedł Jezus cichy, wynędzniały nad wyraz, udręczony, a kochający; usta Jego szeptały słowa modlitwy, we wzroku czytało się nieme błaganie, cierpienie bezmierne, a zarazem przebaczenie. Dwaj siepacze, podtrzymujący na sznurach koniec krzyża, przeszkadzali tylko Jezusowi i utrudniali Mu dźwiganie, bo nie uważali wcale na to, by iść równo i w równej wysokości nieść krzyż. Po obu bokach orszaku szli w odstępach żołnierze, uzbrojeni w kopie. Za Jezusem szli obaj łotrzy, prowadzeni na sznurach, każdy przez dwóch siepaczy. Jak już mówiliśmy, dźwigali oni na karku poprzeczne ramiona swych krzyżów, do których końców przykrępowano ich ręce. Obaj oszołomieni byli nieco, bo przed wyruszeniem dawano im pić jakiś napój odurzający. Dobry łotr był cichy i spokojny, drugi natomiast złościł się i klął zuchwale. Siepacze byli niskiego wzrostu, krępi, o brunatnej barwie skóry. Włosy mieli krótkie, czarne, kędzierzawe, zarost brody skąpy, tylko tu i ówdzie kosmyki włosów.

 

  1. Pierwszy upadek pod krzyżem

Uliczka ta zwraca się przy końcu znowu na lewo, rozszerza się i wznosi nieco do góry. Przechodzi tędy podziemny wodociąg z góry Syjon; jak mi się zdaje, (sama tam bowiem słyszałam szmer i plusk wody w rurach), płynie on dalej wzdłuż rynku, gdzie także pod ziemią prowadzą obmurowane rury, i kończy się w sadzawce Owczej przy bramie tejże nazwy. Na zakręcie uliczki, zanim poziom zaczyna się wznosić, jest głębsze miejsce, gdzie w czasie deszczów tworzy się wielka kałuża błota i wody. Tutaj to, jak i na wielu innych ulicach Jerozolimy leży spory kamień, by łatwiej było przejść przez kałużę. Doszedłszy dotąd, osłabł Jezus bardzo i nie miał już siły iść dalej; a że siepacze szarpali Nim niemiłosiernie, potknął się o wystający kamień i jak długi upadł na ziemię, a krzyż przygniótł Go swym ciężarem. Siepacze zaczęli kląć, kopać Go i popychać, powstała wrzawa i cały pochód się wstrzymał. Na próżno wyciągał Jezus rękę, by kto Mu pomógł powstać. — „Ach! Wnet przeminie wszystko!” — rzekł i zaczął się znów modlić. Tu i ówdzie widać było niewiasty, płaczące ze współczucia, z wystraszonymi dziećmi. Wnet przyskoczyli Faryzeusze, krzycząc: „Dalej! nagońcie Go do powstania! Inaczej umrze nam tu w drodze.” Nadprzyrodzoną mocą wzniósł Jezus Swą biedną głowę do góry, a ci okrutnicy szatańscy skorzystali z tego i zamiast ulżyć, wsadzili Mu na głowę cierniową koronę, poczym dopiero poderwali Go gwałtownie z ziemi i włożyli Mu krzyż na barki. Musiał teraz Jezus trzymać głowę całkiem na bok, gdyż inaczej szeroka korona zawadzałaby o krzyż. Tak, wśród powiększonej męczarni, szedł Jezus chwiejnie ulicą, szerszą już w tym miejscu i wznoszącą się lekko do góry.

 

  1. Pan Jezus spotyka Maryję swoją Matkę

Najświętsza Matka Jezusa, współcierpiąca z Nim wszystko, usłyszawszy przed godziną niesprawiedliwy wyrok, wydany na Jej Dziecię, opuściła forum wraz z Janem i świętymi niewiastami, by oddać cześć miejscom, uświęconym męką Jezusa. Usłyszawszy głos trąby, widząc żołnierzy z Piłatem na czele i coraz gęściej przebiegających ludzi, zrozumiała, że już rozpoczął się pochód, więc znowu zapragnęła gorąco widzieć Swego umęczonego Syna, nie mogąc wytrwać tu z dala od Niego. Prosiła zatem Jana, by zaprowadził Ją na jakie miejsce, którędy Jezus będzie przechodził. Zeszli z Syjonu, minęli sąd, przeszli bramy i aleje, wyjątkowo w tym czasie otwarte dla publiczności, i znaleźli się przed zachodnim frontem pałacu, którego przeciwległa brama wychodziła właśnie na ulicę, w którą skierował się orszak, prowadzący Jezusa, po pierwszym Jego upadku.

Na czele pochodu ujrzała Matka Najświętsza pachołków katowskich, niosących z tryumfem narzędzia męczeńskie; zadrżała na ten widok i załamała ręce, jęk bolesny wydarł się z Jej piersi. Widząc to jeden z pachołków, zapytał się idących koło niego widzów: „Co to za niewiasta, jęcząca tak żałośnie?” Ktoś z tłumu odrzekł mu: „To Matka Galilejczyka!” Słowa te były bodźcem dla niegodziwych pachołków. Zaraz posypały się szyderstwa i dowcipy zjadliwe na bolejącą Matkę, wytykano Ją palcami, a jeden z tych niegodziwców podsunął Najśw. Pannie pod oczy pięść, w której trzymał gwoździe, mające służyć do przybicia Jezusa na krzyż. Boleścią niezmierną zdjęta, wsparła się Matka Boża o filar bramy, załamawszy ręce, czekając, rychło ujrzy Jezusa. Blada była jak trup, wargi jej posiniały. Minęli ją Faryzeusze, zbliżył się wyrostek, trzymający napis, a za nim — za nim, pochylony pod ciężarem krzyża, szedł chwiejnym krokiem Syn Boży, jej Syn, najświętszy Odkupiciel; głowę, przystrojoną cierniową koroną, odwracał na bok, oblicze miał blade, skrwawione, poranione, broda pozlepiana zaschłą krwią. Oprawcy ciągnęli Go nielitościwie za sznury. Przechodząc, wzniósł Jezus nieco głowę, poranioną strasznymi cierniami, i spojrzał na Matkę Swą boleściwą, wzrokiem pełnym tęsknej powagi i litości; lecz w tejże chwili potknął się i upadł po raz drugi pod ciężarem krzyża na kolana. Boleść niezmierna i miłość odezwały się na ten widok z podwójną siłą w sercu Najśw. Panny. Znikli Jej z oczu kaci, znikli żołnierze, widziała tylko Swego ukochanego, wynędzniałego, skatowanego Syna; wypadła z bramy na ulicę, przedarła się między siepaczy i upadła na kolana przy Jezusie, obejmując Go ramionami. Usłyszałam dwa bolesne wykrzykniki, nie wiem, czy wypowiedziane słowy, czy pomyślane w duchu: „Mój Synu!” — „Matko Moja!” Wielu żołnierzy poczuło iskierkę litości w swym sercu, ale bezlitośni siepacze szydzili tylko i, łajali, a jeden z nich zawołał: „Niewiasto! czego tu chcesz? Było Go lepiej wychować, a nie byłby się dostał w nasze ręce.” Zmuszono Najśw. Pannę do odejścia, ale żaden z siepaczy nie ośmielił się znieważyć jej czynnie. Prowadzona przez Jana i niewiasty, wróciła Maryja do bramy i tu, prawie martwa z boleści, upadla na kolana na skośny narożnik bramy, zwrócona tyłem do smutnego orszaku, by nie widzieć więcej, co się tam dzieje. Ręce wsparła na górnej części kamienia, pięknie zielono żyłkowanego. W miejscu, gdzie Maryja klękła, pozostały płaskie odciski kolan, również u góry pozostały ślady rąk, ale mniej wyraźne; trzeba dodać, że kamień to był bardzo twardy. Za biskupstwa Jakóba Młodszego dostał się ten kamień za zrządzeniem Bożym w skład murów pierwszego katolickiego kościoła, postawionego nad sadzawką Betesda. — Powtarzam, że już nieraz widziałam takie odciski, utworzone w ważnych okolicznościach przez dotknięcie się członków świętych. Jest to tak prawdziwym, jak prawdziwymi są, słowa: „Kamień musi się nad tym zmiłować” — albo słowa: „To zostawia wrażenie.” Odwieczna Mądrość w miłosierdziu Swoim nie potrzebowała nigdy sztuki drukarskiej, by dać potomności świadectwo o Świętych. Niedługo klęczała Najśw. Panna, bo żołnierze, towarzyszący po bokach pochodowi, kazali usuwać się z drogi, więc Jan wprowadził Ja, na powrót w bramę, którą zaraz za nimi zamknięto.

 

  1. Szymon z Cyreny pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi

Posuwając się dalej tą ulicą, dotarł pochód do sklepionej bramy, umieszczonej w starych, wewnętrznych murach miejskich. Przed bramą rozciąga się wolniejszy plac, w którym zbiegają się trzy ulice. I tu, wypadło Jezusowi mijać wielki kamień, lecz zabrakło Mu znowu sił. Zachwiał się i upadł na kamień, nie mogąc już nawet powstać; krzyż zwalił się obok Pana na ziemię. Właśnie przechodzili tędy gromadkami do świątyni ludzie z porządniejszego stanu. Widząc Jezusa tak umęczonego, zawołali z oznakami litości: „Boże! ten biedak już kona!” Faryzeusze, kierujący pochodem, zlękli się trochę, widząc, że naprawdę Jezus nie może już powstać, więc rzekli do żołnierzy: „Nie doprowadzimy Go żywego. Szymon pomaga nieść krzyż.Szymon Cyrenejczyk, zmęczony pracą w polu, mijał tłum.Żołnierze nakazali mu, aby pomógł nieść krzyż Jezusowi.Już do szczytu Golgoty Jezus i Szymon poszli razem. Musicie poszukać kogoś, co by Mu pomógł nieść krzyż”. Właśnie nadszedł środkową ulicą poganin, Szymon z Cyreny, z trzema synami; pod pachą niósł wiązkę chrustu. Będąc z zawodu ogrodnikiem, zajęty był w ogrodach, ciągnących się na wschód od miasta poza murami. Jak wielu innych ogrodników, przybywał corocznie przed świętami do Jerozolimy z żoną i dziećmi i najmował się do obcinania krzewów. Nadszedłszy obecnie ku bramie, musiał się zatrzymać, bo natłok był wielki. Poznano go zaraz, po ubraniu jako poganina, i mało znacznego rzemieślnika, więc żołnierze przychwycili go natychmiast i przyprowadzili, by pomógł nieść krzyż Galilejczykowi. Szymon bronił się i wymawiał wszelkimi sposobami, ale zmuszono go do tego przemocą. Synowie jego, widząc ojca w takich opałach, zaczęli płakać i krzyczeć, dopiero kilka kobiet, znajomych Cyrenejczyka, wzięło ich w opiekę. Szymon przystępował do Jezusa z wielkim wstrętem i odrazą; bo też Jezus tak nędznie wyglądał, taki był sponiewierany, w sukniach pokrwawionych, powalanych błotem. Płacząc, spojrzał Pan na Niego wzrokiem, pełnym miłosierdzia, zabrał się więc Szymon do pomocy Chrystusowi. Siepacze posunęli w tył drugie ramię krzyża i spuścili je na pętlicę, podobnie jak pierwsze. Podniósłszy Jezusa, włożyli drzewce krzyża na Niego i na Szymona tak, że jedno ramię poprzeczne zwisało Jezusowi na piersi, a drugie Szymonowi na plecy. W ten sposób, idąc za Jezusem, miał Szymon, do dźwigania połowę ciężaru i Jezusowi było wiele lżej. Koronę cierniową włożono Jezusowi znowu inaczej, po czym rozpoczął się dalszy pochód. Już po niedługiej chwili uczuł Szymon dziwną w sobie zmianę, wzruszenie niezwykłe ogarnęło go, a pod jego wpływem już chętnie pomagał Jezusowi nieść krzyż. Szymon był to krzepki mężczyzna w wieku około 40 lat. Miał na sobie krótki, obcisły kaftan, uda owinięte szmatami, na nogach sandały ostro zakończone, przymocowane rzemykami do nóg. Głowy nie nakrywał niczym. Synowie ubrani byli w sukienki o barwnych paskach. Dwaj z nich, starsi już, Rufus i Aleksander, przeszli później w poczet uczniów. Trzeci mały był jeszcze; widziałam go później, jako chłopca, u Szczepana.

 

  1. Święta Weronika ociera twarz Panu Jezusowi

Mniej więcej na dwieście kroków od bramy, przy której Jezus niedawno upadł, stał po lewej stronie ulicy piękny dom, oddzielony od ulicy dziedzińcem, na który wchodziło się tarasem po schodach; dziedziniec otoczony był szerokim murem, zamkniętym z przodu błyszczącą kratą. Gdy orszak dom ten mijał, wybiegła z niego naprzeciw okazała, słuszna matrona, prowadząca dziewczynkę za rękę. Była to Serafia, żona Syracha, jednego z członków „Wielkiej Rady”, której dzisiejszy uczynek miłosierny miał zjednać imię Weroniki od słowa „wera ikon” (prawdziwy wizerunek). Serafia przygotowała w domu wyborne wino, zaprawione korzeniami, z tą myślą pobożną, że pokrzepi nim Pana podczas okropnej Drogi krzyżowej. W bolesnym oczekiwaniu nie mogła się doczekać tej chwili, więc już przedtem wybiegła raz z domu i starała się dostać do Jezusa. Widziałam ją w pobliżu orszaku już wtenczas, gdy nastąpiło spotkanie Jezusa z Matka Najświętszą. Chodziła koło orszaku w zasłonie na twarzy, prowadząc za rękę małą dziewczynkę, którą przyjęła na wychowanie, nie mając własnych dzieci. Nie mogła jednak znaleźć sposobności, by dostać się przez ciżbę pachołków aż do Jezusa, wróciła więc do domu i tu oczekiwała Pana. Widząc, że orszak się zbliża, wybiegła na ulicę z chustą, przewieszoną przez ramię; obok niej szła owa dziewczynka, może dziewięcioletnia, niosąca pod okryciem dzbanuszek z winem. Pachołkowie, idący na przedzie, chcieli ją odpędzić, ale na próżno. Miłość ku Jezusowi i litość wezbrały w sercu Serafii, zapomniała o wszystkim i gwałtem zaczęła się przeciskać przez motłoch, żołnierzy i siepaczy, a za nią biegła dziewczynka, trzymając się jej sukni. Docisnąwszy się do Jezusa, upadła przed Nim na kolana, podniosła chustę, rozpostartą do połowy i rzekła błagalnie: „Pozwól mi, otrzeć oblicze Pana mego?” Zamiast odpowiedzi ujął Jezus chustę lewą ręką, przycisnął ją dłonią do krwawego oblicza, przesunął nią po twarzy ku prawej ręce, i zwinąwszy chustę obiema rękami, oddał ją z podzięką Serafii; ta ucałowała ją, wsunęła pod płaszcz i wstała z ziemi. Trwało to wszystko zaledwie dwie minuty. Śmiały postępek Serafii oszołomił na razie żołnierzy i siepaczy, motłoch zaczął się cisnąć bliżej, by widzieć całe zajście, skutkiem czego musiano na chwilę wstrzymać pochodem i to umożliwiło Weronice podanie chusty. Lecz wnet ochłonęli siepacze i żołnierze ze zdumienia; gdy dziewczynka podniosła nieśmiało wino, by podać je Jezusowi, odepchnęli ją, zaczęli łajać i lżyć. Nadbiegli wnet Faryzeusze, rozgniewani przerwą w pochodzie, a jeszcze bardziej tym aktem publicznej czci, oddanej Jezusowi. Siepacze zaczęli na nowo szarpać i bić Jezusa, co widząc Serafia, uciekła z dzieckiem do domu. Zaledwie zdołała wejść do komnaty i położyć chustę na stole, a zaraz upadła zemdlona na ziemię; dziewczynka uklękła przy niej z dzbanuszkiem, płacząc i zawodząc żałośnie. Przypadkiem wszedł pewien dobry przyjaciel ich rodziny i znalazł ją leżącą jak martwą na podłodze, a na stole ujrzał chustę, na której z zadziwiającą dokładnością odbite było okropnie skrwawione oblicze Jezusa. Przerażony, ocucił zemdlałą i pokazał jej to cudo. Serafia z tęsknym, żałosnym sercem upadła na kolana przed chustą i zawołała: Teraz już opuszczę, wszystko, kiedy Pan raczył mi zostawić tak cenną pamiątkę,”

 

  1. Pan Jezus upada pod krzyżem poraz drugi

Droga wiodła teraz trochę spadzisto ku bramie, dość jeszcze odległej. Brama sama jest silnie zbudowana dosyć długa; najpierw przechodzi się pod jedno łukowate sklepienie, następnie przez mostek, i drugim sklepieniem wychodzi się poza obręb murów. Brama zwrócona jest frontem w kierunku południowo zachodnim. Na lewo od bramy ciągnie się mur na przestrzeni kilku minut na południe, skręca potem na sporą przestrzeń ku zachodowi, a potem znowu biegnie na południe i okrąża górę Syjon, Na prawo od prowadzi mur w kierunku północnym aż do bramy narożnej, a stąd zwraca się na wschód wzdłuż, północnej strony miasta. Tuż przed bramą na nierównej, wyjeżdżonej drodze była wielka kałuża błota. Okrutni siepacze, im bliżej byli bramy, tym gwałtowniej ciągnęli Jezusa, naprzód. Przed bramą ścisk stał się większy, Szymon z Cyreny chciał wygodniej bokiem obejść kałużę, skrzywił przez to krzyż, a Jezus osłabiony, straciwszy równowagę, upadł po raz czwarty pod krzyżem, i to w błotnistą kałużę tak silnie, że Szymon zaledwie mógł krzyż utrzymać. Żałosnym, złamanym, ale wyraźnym głosem zawołał Jezus: „Biada ci, biada Jerozolimo! Ukochałem cię jak kokosz, gromadząca pisklęta pod swymi skrzydłami, a ty wypędzasz Mnie tak okrutnie poza swe bramy!” I smutek wielki ogarnął serce Jezusa. Lecz zaraz odezwały się łajania i krzyki Faryzeuszów: „Jeszcze nie dosyć temu wichrzycielowi, jeszcze wygłasza jakieś buntownicze mowy” itp. Na nowo zaczęli Go bić i potrącać i nie podnieśli, ale prawie wywlekli Go z kałuży. Szymon Cyrenejczyk nie mógł już znieść tego okrucieństwa siepaczy i zawołał gniewnie: „Jeśli nie zaniechacie tego nikczemnego postępowania, to rzucę krzyż i nie będę go niósł, choćbyście mnie nawet zabić mieli!”

 

  1. Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty

Niewiasty, widząc Jezusa tak strasznie wynędzniałego i osłabionego, zaczęły zawodzić i lamentować, i krajowym zwyczajem okazując Mu litość, podawały Mu swe chusty, by otarł Sobie pot. Wtem Jezus zwrócił nią do nich z powagą i rzekł: „Córki jerozolimskie — co mogło także znaczyć: „wy mieszkańcy miast, córek Jerozolimy”, — „nie płaczcie nade mną, lecz nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto nadejdzie czas, kiedy mówić będziecie: błogosławione niepłodne i żywoty, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły! Wtenczas wołać będziecie: Góry, spadnijcie na nas, pagórki, przykryjcie nas! Jeśli bowiem tak się postępuje z zielonym drzewem, to cóż dopiero uczyni się z suchym.” Dłużej jeszcze przemawiał Jezus do nich, ale zapomniałam już, o czym; przypominam sobie tylko te słowa: „Płacz wasz nie będzie bez nagrody, odtąd chodzić będziecie inną ścieżką żywota.” Mówił to Jezus, korzystając z chwilowego wstrzymania się pochodu. Pachołcy, niosący narzędzia, poszli naprzód na górę Kalwarię, a za nimi stu rzymskich żołnierzy z oddziału Piłata: Piłat sam wrócił się z resztą wojska do domu, odprowadziwszy pochód aż do bramy.

 

  1. Trzeci upadek pod krzyżem Pana Jezusa

Po chwili odpoczynku ruszył pochód dalej uciążliwą, dziką drogą między murami miejskimi i Kalwarią w kierunku północnym. Siepacze nie zważając na nic, gnali Jezusa pod górę, ciągnęli za powrozy, bili i popychali. W jednym miejscu zwraca się drożyna wężykowato, przybierając znowu kierunek południowy. Góra Golgota Tu upadł Jezus po raz szósty pod ciężarem krzyża, lecz siepacze z większym niż dotychczas okrucieństwem zmusili Go biciem do powstania i pędzili bez wytchnienia aż na górę na miejsce tracenia, gdzie Jezus bez tchu prawie upadł wraz z krzyżem na ziemię po raz siódmy. Szymon Cyrenejczyk, sam sponiewierany i znużony, czuł w sercu gniew gwałtowny na siepaczy, a litość względem Jezusa. Chciał ten ostatni raz pomóc Jezusowi powstać, ale siepacze, popychając go i łajać, spędzili go na powrót w dół góry, bo już im nie był potrzebny.

 

  1. Pan Jezus z szat obnażony

Przyprowadzonego Jezusa chwycili oprawcy między siebie i zaczęli niemiłosiernie odzierać z Niego suknie. Zerwali płaszcz, okrywający Go, zdjęli pas, na którym ciągnęli Go na sznurach i Jego własny, i ściągnęli zeń przez głowię wierzchnią suknię białą, wełnianą, z rozpięciem na piersiach, ściągniętym rzemykami. Zdjęli Mu także długą, wąską chustę z szyi, wreszcie wzięli się do brunatnej, nie szytej sukni, którą utkała Jezusowi Najświętsza Matka Jego. Zawadzała im jednak przy tym korona cierniowa, więc zdarli ją Jezusowi z głowy, rozdzierając na nowo rany i ściągnęli Mu suknię przez pokrwawioną, poranioną głowę, klnąc przy tym i szydząc. I oto stał drżący Syn Człowieczy pokryty krwią, guzami, sińcami, ranami zaschłymi i otwartymi. Miał na Sobie tylko krótki szkaplerz okrywający skąpo piersi i plecy tudzież przepaskę wkoło lędźwi. Szkaplerz z grubej wełny poprzylepiał się do zaschłych ran, a najboleśniej wgryzł się w nową, głęboką ranę, która utworzyła się na barkach wskutek odcisku od niesienia krzyża; dolegała, ona Jezusowi okropnie. — Bez litości zdarli z Niego siepacze szkaplerz. Co za straszny widok! Całe ciało poszarpane strasznie i nabrzmiałe. Plecy i łopatki porozdzierane aż do kości; strzępy wełny z szkaplerza poprzylepiały się do brzegów ran i do zaschłej na piersiach krwi. Wreszcie zdarli siepacze ostatek okrycia, opaskę z lędźwi; Jezus nasz najsłodszy, niewypowiedzianie udręczony Zbawiciel, skulił się i pochylił, by jako tako ukryć Swą nagość. Z osłabienia chwiał się na nogach i byłby lada chwila upadł, lecz siepacze posadzili Go na przywleczonym kamieniu i włożyli Mu na nowo koronę cierniową na głowę. Następnie podali Mu do picia drugie naczynie z octem i żółcią, a Jezus w milczeniu odwrócił tylko głowę, nie przyjmując napoju. Gdy potem oprawcy chwycili Jezusa, za ręce, by powlec Go na krzyż, dał się słyszeć głośny, gniewny pomruk i jęk żałosny wśród przyjaciół Jezusa. Boleść, nurtująca w nich, wybuchła z całą siłą. Matka Najświętsza skupiła się cała w gorącej modlitwie; miała właśnie zamiar zdjąć Swą zasłonę i podać ją Jezusowi jako okrycie, gdy wtem Bóg jakby cudem wysłuchał Jej modły. Między siepaczów wpadł jakiś człowiek zadyszany, który przybiegł aż od bramy, przeciskając się gwałtownie przez tłum i podał Jezusowi chustę, a Ten przyjął ją z podzięką i owinął się nią. Ten dobroczyńca Zbawiciela, zesłany przez Boga na, gorące modły Najśw. Panny, miał w swej postaci i gwałtownym zachowaniu się coś nakazującego. Nie rozmawiał z nikim i odszedł tak prędko, jak przyszedł, tylko na odchodnym pogroził siepaczom pięścią i rzekł rozkazująco: „Ażebyście przypadkiem nie odbierali okrycia temu biedakowi!” Człowiekiem tym był Jonadab, pochodzący z okolicy Betlejem, syn brata św. Józefa, któremu tenże po narodzeniu Chrystusa dał w zastaw pozostałego osła. Jonadab nie był zdecydowanym wyznawcą Jezusa i dziś też zdała się trzymał od Niego, tylko nadsłuchiwał wszędzie, co się dzieje z Jezusem. Już wtenczas, gdy usłyszał, że Jezusa obnażono przy biczowaniu, zabolał nad tym bardzo. Obecnie, gdy zbliżało się ukrzyżowanie, znajdował się właśnie w świątyni i nagle zdjęła go niezwykła trwoga. Podczas, gdy Matka Boża tak gorąco modliła się do Boga, Jonadab, jakby jakąś nieprzepartą siłą pchany, wybiegł z świątyni i pobiegł na górę Kalwarię. W duszy nurtowała mu myśl o haniebności postępku Chama, który wyszydził ojca swego, oszołomionego winem; nie chciał mu się stać podobnym, więc biegł jak drugi Sem, okryć swego Najświętszego Odkupiciela. Dziwnym zrządzeniem Opatrzności, ci, którzy krzyżowali Jezusa, byli właśnie z pokolenia Chama. Czyn Jonadaba był spełnieniem przeobrażenia i nie pozostał bez nagrody. Jezus, okryty przez Jonadaba, wstąpił, ochoczo na tłocznię nowego wina, mającego być odkupieniem świata.

 

  1. Pan Jezus do krzyża przybity

Przyprowadzony do krzyża, usiadł Jezus na nim; oprawcy pchnęli Go gwałtownie w tył, by się położył, porwali Jego prawą rękę, przymierzyli dłonią do dziury, wywierconej w prawym ramieniu krzyża i przykrępowali rękę sznurami. Wtedy jeden ukląkł na świętej piersi Jezusa, przytrzymując kurczącą się rękę, drugi zaś przyłożył do dłoni długi, gruby gwóźdź, ostro spiłowany na końcu i zaczął gwałtownie bić z góry w główkę gwoździa żelaznym młotkiem. Słodki, czysty, urywany jęk wydarł się z piersi Pana. Krew trysła dokoła, obryzgując ręce katów. Ścięgna dłoni pozrywały się, a trójgraniasty gwóźdź wciągnął je za sobą w wąską, wywierconą dziurę. Liczyłam uderzenia młota, ale w tym strasznym rozstrojeniu zapomniałam, ile ich było. Najśw. Panna jęczała cicho; Magdalena odchodziła prawie od zmysłów z boleści. Przypominam, że przedtem jeszcze odmierzyli kaci na krzyżu długość rąk i nóg Jezusa i w miejscu, gdzie miały być przybite, powywiercali świdrem dziury, by potem łatwiej poszło przybijanie. Świdry były całe z żelaza, i miały kształt drukowanej litery T. Również młotki wraz z trzonkami były całe z jednego kawałka żelaza, podobne bardzo do drewnianych młotków, jakich używają stolarze przy wbijaniu dłuta. Gwoździe były tak długie że ujęte w pięść, wystawały z jednej i z drugiej strony prawie na cal. Główka była okrągła, w obwodzie wielkości talara pruskiego. Gwoździe były trójkanciaste, u góry tak grube, jak średni wielki palec, u dołu jak mały palec, a na samym końcu ostro spiłowane. Wbity, przechodził gwóźdź całą grubość drzewa i wystawał, nieco z drugiej strony. Po przybiciu prawej ręki zabrali się kaci do ręki lewej, przywiązanej już do ramienia krzyża. Wtem ujrzeli, że ręka prawie o dwa cale nie dosięgała do dziury, na gwoźdź wywierconej. Odwiązali, więc rękę od drzewa, przywiązali sznury do samej ręki i opierając się nogami o krzyż ciągnęli z całej siły, dopóki ręka nie naciągnęła się do pożądanego miejsca. Wtedy dopiero, stąpając Jezusowi po piersiach, ramionach, przykneblowali na powrót silnie rękę do belki i wbili drugi gwóźdź w dłoń lewej ręki. Znowu krew trysła do koła i znowu rozległ się słodki, donośny jęk Jezusa, przygłuszany uderzeniami ciężkiego młota. Obie ręce, naciągnięte tak strasznie, wyszły ze stawów, łopatki wpadły w głąb ciała, na łokciach wystawały zaokrąglenia przerwanych kości. Obie ręce wyprężyły się teraz, prosto, nie nakrywając już sobą skośnych ramion krzyża między ramionami krzyża a rękami Jezusa zostawała wolna przestrzeń; Najświętsza, Panna odczuwała wraz z Jezusem straszną tę mękę; zbladła jak trup, cichy jęk wydzierał się z Jej ust. Faryzeusze, widząc to, zaczęli szydzić z niej i rzucać obelgi w Jej stronę, więc odprowadzono Ja nieco od wału ku drugiej gromadce świętych niewiast. Magdalena jak szalona, z boleści drapała sobie paznokciami twarz; toteż policzki miała zakrwawione, a oczy Jej krwią zaszły. Na krzyżu, mniej więcej w trzeciej części wysokości od dołu przybity był ogromnym gwoździem, wystający klocek, do którego miano przybić nogi Jezusa, aby Zbawiciel w ten sposób więcej stał niż wisiał. Inaczej, bowiem rozdarłybysię ręce, a i nóg nie można byłoby przybić bez pokruszenia kości. W tym klocku wywiercona była dziura, a w samym pniu krzyża wydrążone było miejsce na pięty; w ogóle kilka było takich wydrążeń wzdłuż krzyża, by ukrzyżowany dłużej mógł wisieć; starano się przez to zmniejszyć ciążenie ku odłowi, by nie rozdarły się ręce i ciało nie spadło na ziemię. Przez takie gwałtowne naciągnięcie rąk w obie strony skurczyło się całe ciało Najświętszego Odkupiciela, nogi podźwignęły się w górę. Chwycili je kaci, nałożyli na nie pętlicę i pociągnęli ku dołowi, ale że znaki z rozmyślnym okrucieństwem porobione było za daleko, więc jeszcze spory kawałek nie dostawały nogi do klocka, przybitego u dołu. Nowe klątwy posypały się z ust katów. Kilku radziło, wywiercić inne dziury na bocznych ramionach, bo podsuwać klocek byłoby za wiele roboty; lecz inni rzekli z piekielnym szyderstwem: „Nie chce się sam wyciągnąć to Mu pomożemy.” Podwiązali Jezusowi piersi i ramiona, by ręce nie przedarły się na gwoździach, poczym przywiązali powróz do prawej nogi i bez względu na to, że sprawiają Jezusowi straszną męczarnię, cała mocą dociągnęli ją na dół do klocka i przykrępowali tymczasem mocno sznurami. Ciało naciągnęło się tak straszliwie, że słychać było chrzęst kości w klatce piersiowej; zdawało się, że żebra pękają i że się rozsuwają, tułów obwisł cały ku dołowi. Nie można sobie nawet wyobrazić, co za straszna to męka była. W tym bólu nieznośnym jęknął Jezus głośno: „O Boże! O Boże!” W ten sam sposób naciągnęli i lewą nogę, założyli ją na prawą i znowu przy krępowali mocno powrozami. Ale źle im było wbijać gwóźdź od razu przez obie nogi, bo lewa nie miała pewnego oparcia, więc najpierw przedziurawili lewą nogę na przegubie sztyftem o płaskiej główce, cieńszym, niż gwoździe na ręce; wyglądał on jak świderek z szydełkiem. Potem dopiero wzięli okropny, olbrzymi gwóźdź i z mocą wielką wbili go poprzez ranę lewej nogi i przez prawą nogę w otwór wywiercony w klocku, a przezeń aż w pień krzyża. Gwóźdź rozdzierał po drodze ścięgna i żyły, łamał kości w nogach. Stojąc z boku, widziałam, jak gwóźdź przeszedł na wylot obie nogi. Przybicie nóg było dla Jezusa największa męką, właśnie z powodu strasznego naprężenia ciała. Naliczyłam 86 uderzeń młotem, przerywanych słodkim, czystym, a donośnym jękiem cierpiącego Odkupiciela. Najświętsza Panna zbliżyła się znowu do placu tracenia, by zobaczyć co się dzieje. Widząc, jak kaci szarpią Jezusem, by przybić Mu nogi, słysząc chrzęst łamanych kości i jęk bolesny Syna Swego, bliską prawie była skonania, tak odczuwała głęboko Jego niezmierne cierpienia; Faryzeusze, ujrzawszy ją, zbliżyli się znowu z szyderstwem na ustach, wiec św. niewiasty, otoczywszy ją swymi ramionami, odprowadziły znowu nieco w tył. Podczas przybijania Jezusa i później przy podnoszeniu krzyża dawały się czasami słyszeć okrzyki litości i współczucia, szczególnie wśród niewiast: „O, że też ziemia nie pochłonie tych łotrów! Zasługują, by ogień spadł z nieba i pożarł ich!” Jedyną odpowiedzią na te oznaki współczucia i miłości były docinki i szyderstwa ze strony katów. Wśród jęków bolesnych modlił się Jezus ustawicznie i powtarzał pojedyncze ustępy z psalmów i proroków, które przepowiedziane w Starym Zakonie, spełniały się obecnie na Nim. Tak czynił Jezus przez całą Swą gorzką drogę krzyżową i na krzyżu aż do śmierci; modlił się i powtarzał proroctwa, spełniające się na Nim. Słyszałam, je i nawet wspólnie odmawiałam z Jezusem; później, czasem gdy odmawiałam psalmy, przypominał mi się nieraz ten, lub ów ustęp; ale teraz tak jestem przygnębiona tą straszną męką mego Boskiego Oblubieńca, że nie potrafię zebrać ich razem i powtórzyć. Widziałam, jak podczas tych strasznych. mąk pojawiali się nad Jezusem płaczący aniołowie.

 

  1. Pan Jezus na krzyżu umiera

Po przybiciu Pana naszego i Zbawiciela przesunęli kaci górną część krzyża, na powrozach przywiązanych do kółek z tyłu, na miejsce nieco podwyższone, przerzucili powrozy na drugą stronę środkowego pagórka, założyli na stojący tam kozioł i tak zaczęli ciągnąć krzyż do góry. Inni tymczasem kierowali hakami pień krzyża, by koniec jego wszedł prosto do wykopanej jamy. Wznosili krzyż ostrożnie tak długo, aż przybrał prawie pionowe położenie i wreszcie całym ciężarem wsunął się w jamę z taką siłą, że zadrgał od góry do dołu. Jęk bolesny wydarł się z piersi Jezusa. Ciało rozpięte ciążyło ku dołowi, rany porozciągały się, krew zaczęła spływać obficiej, kości wywichnięte ze stawów uderzały z chrzęstem o siebie. Kaci potrząsali jeszcze krzyżem, by ustawić go mocno, poczym, by podeprzeć pień, wbili wkoło jamy pięć klinów, jeden z przodu, jeden z prawej, jeden z lewej strony i dwa z tyłu, gdzie krzyż był nieco okrągławy. Groza dziwna, a zarazem wzruszenie przejmowało na widok tego krzyża, wznoszącego się chwiejnie a majestatycznie wśród wrzasku szyderczego katów, Faryzeuszów i motłochu stojącego dalej, który teraz dopiero mógł ujrzeć Jezusa. Wśród wrzawy można było rozróżnić także głosy bogobojne, żałosne. Najczystsze głosy ziemi, głos najsmutniejszej Matki Jezusa, św. niewiast, najmilszego Apostoła i wszystkich ludzi czystego serca witały wzruszającym, żałosnym okrzykiem odwieczne Słowo wcielone, wywyższone na krzyżu. Ręce kochających Go wyciągały się z świętą trwogą ku Niemu, jak gdyby chciały spieszyć Mu z pomocą. A Najświętszy z Świętych, Oblubieniec dusz wszystkich żywcem na krzyż przybity, wznosił się w górę, trzymany przez zatwardziałych, szalejących grzeszników. Gdy krzyż z łoskotem rozgłośnym został wsunięty w jamę i stanął prosto, nastała chwilowa cisza głęboka. Wszystkich zdawało się ogarniać nowe jakieś nieznane uczucie. Piekło całe ze strachem odczuło to uderzenie osuwającego się krzyża i jeszcze raz rzuciło się na Jezusa przez swe narzędzia, tj. katów, przekleństwami i naigrywaniem; za to biednej dusze w otchłani ogarnęło trwożne a radosne oczekiwanie; nadsłuchiwały tego odgłosu z tęskną nadzieją, był on dla nich pukaniem zbliżającego się zwycięzcy do bram odkupienia. Po raz pierwszy stanął święty krzyż w środku ziemi, jak drugie drzewo życia w raju, aż czterech rozdartych ran Jezusa spływały na ziemię cztery święte strugi, by zmyć rzuconą na nią klątwę i użyźnić ją Jezusowi, nowemu Adamowi, jako nowy raj. W ciszy ogólnej, jaka zaległa po ustawieniu krzyża, dał się nagle słyszeć od świątyni głos trąb i puzonów. Głosząc z uroczystością i niejako z przeczuciem, że rozpoczęło się zabijanie baranka wielkanocnego, przedobrażenia, przerywał ten dźwięk okrzyki zmieszane, szydercze i bolesne, wznoszone tu wobec prawdziwego na rzeź oddanego Baranka Bożego. Niejedno zatwardziałe serce skruszyło się, wspomniawszy teraz słowa Jana Chrzciciela: „Oto Baranek Boży wziął na się grzechy świata.” Podstawa, na której stał krzyż, wysoką była nieco nad dwie stopy, a wiodła tam skośna ścieżynka. Gdy podnóże krzyża stało nad jamą, były nogi Jezusa na wysokość dorosłego człowieka od ziemi; teraz, po wpuszczeniu krzyża do jamy, mogli wyznawcy Jego wygodnie obejmować i całować święte Jego nogi. Wisząc na krzyżu, zwrócony był Jezus twarzą ku północnemu zachodowi.

 

Wstrząsające uderzenie, spowodowane spuszczeniem krzyża w jamę, było przyczyną nowego obfitego upływu krwi z podziurawionej cierniami głowy Jezusa, jak również z najświętszych rąk i nóg przebitych. Utwierdziwszy mocno krzyż, wleźli oprawcy po drabinach i zdjęli powrozy, którymi przykrępowano najświętsze Ciało, by przy stawianiu krzyża nie rozdarło się na gwoździach i nie spadło na ziemię. Obieg krwi, upośledzony i zmieniony leżeniem i skrępowaniem, zaczął teraz odbywać się tym żywiej, co przyczyniło prawie w dwójnasób męczarni Jezusowi. Około siedmiu minut wisiał tak Jezus w milczeniu, jakby martwy, pogrążony w bezdenności mąk nieskończonych. W koło zapanowała także chwilowa cisza. Pod ciężarem korony cierniowej opadła najświętsza głowa na piersi; krew, sącząca się z mnóstwa ran, napływała do jam ocznych, oblewała włosy, brodę i spragnione otwarte usta. Szeroka korona cierniowa przeszkadzała Jezusowi podnieść twarz najświętszą, bez narażenia się na nowy, straszny ból. Pierś wydęta była gwałtownie i naprężona, pachy nasiąknięte strasznie, zapadłe, łokcie i piszczele u rąk jak powyrywane ze stawów. Pod wzdętą piersią widać było głęboką jamę; to brzuch tak zapadł się i naciągnął, niknąc prawie. Jak ręce, tak samo nogi i uda naciągnięte były straszliwie, że kości prawie się rozchodziły. Mięśnie i poraniona skóra tak boleśnie były naciągnięte, że można było wszystkie kości policzyć. Krew sączyła z pod potężnego gwoździa, przykuwającego najświętsze nogi, i spływała po krzyżu na ziemię. Całe ciało pokryte było ranami, czerwonymi pręgami, guzami siniakami, plamami brunatnymi, żółtymi i sinymi, miejscami skóra była zdarta i przeświecało żywe, krwawe ciało. Zaschłe rany otwarły się na nowo wskutek gwałtownego naprężenia i krwawiły obficie. Krew, z początku żywej rubinowej barwy, stawała się powoli coraz bledszą i wodnistszą, ciało bielało coraz bardziej, stawało się podobne do mięsa, z którego krew wyszła. Mimo jednak tak ohydnego sponiewierania, niewypowiedzianie szlachetnym i wzruszającym był widok tego Najśw. Ciała naszego Pana na krzyżu; co więcej, Syn Boży, odwieczna Miłość, ofiarująca się w czasie, był pięknym, czystym i świętym, nawet w tym pogruchotanym ciele Baranka wielkanocnego, obciążonego grzechami wszystkich ludzi. Ale, jaka zmiana w wejrzeniu Jezusa teraz a dawniej! Podobnie jak Matka Boża, miał Jezus z natury cerę delikatną, żółtawą, ze złocistym odcieniem, przez którą przebijały się rumieńce. Skutkiem natężających podróży w ostatnich latach, pociemniała trochę skóra pod oczami i na chrząstkach nosowych.

Ukrzyżowawszy łotrów i rozdzieliwszy suknie Pana, pozbierali oprawcy narzędzia, a obrzuciwszy Jezusa gradem obelg, odeszli. Toż samo Faryzeusze, podjechawszy w koło naprzeciw Jezusa, szydzili zeń chwilę i lżyli Go, poczym odjechali do domu. Tymczasem nadeszło 50 rzymskich żołnierzy, by zmienić sotnię, dotychczas trzymającą straż koło krzyża; zmienieni żołnierze zaczęli zbierać się do odejścia. Dowódca nowego oddziału, z pochodzenia Arab, zwał się Abenadar, a później otrzymał na chrzcie imię Ktesifon; dziesiętnik zwał się Kassius, a na chrzcie otrzymał imię Longinus; był on przybocznym gońcem Piłata.

Żydzi tymczasem, podjechawszy naprzeciw Jezusa, natrząsali się z Niego pogardliwie, wołając: „Hańba ci, kłamco! Także to burzysz świątynię i odbudowujesz ją w trzech dniach?” „Innym chciał zawsze pomagać, a teraz Sobie nie może pomóc! – Jeśliś Ty Syn Boży, to zstąp z krzyża!” – „Jeśli jest Królem izraelskim, niech zstąpi z krzyża, a uwierzymy Mu.” -”Zaufał Bogu; niech Bóg Mu teraz dopomoże.” Żołnierze także natrząsali się z Niego, mówiąc: „Jeśli jesteś Królem żydowskim, to pomóż Sobie!” Odkupiciel wisiał, milcząc, pogrążony w ogromie strasznych cierpień, a wtem zawołał szyderczo zły łotr: „Jego diabeł odstąpił Go już.” Jeden z żołnierzy zatknął gąbkę, umaczaną w occie, na żerdź i przyłożył ją do ust Jezusowi. Zdawało mi się, że trochę zwilżył Jezus octem usta. A otaczający naigrywali się wciąż; znowu zawołał jeden z żołnierzy: „Pomóż sobie sam, jeśli jesteś Królem żydowskim!” Wtem Jezus podniósł nieco głowę do góry i rzekł: „Ojcze! Odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią;” poczym modlił się dalej po cichu. Szyderstwa nie ustawały, a Gezmas znowu zawołał na Jezusa: „Jeśli jesteś Chrystusem, pomóż Sobie i nam!” Dyzmas natomiast głęboko był wzruszony, słysząc, że Jezus modlił się za Swoich nieprzyjaciół i prześladowców. Właśnie wtenczas Maryja, słysząc głos Syna swego, nie dała się dłużej powstrzymać i śmiało przybliżyła się do krzyża. Za nią postępowali Jan, Salome i Maria Kleofy; dowódca nie bronił im przystępu. Dyzmas, oświecony na duchu modlitwą Jezusa, ujrzawszy Najśw. Pannę, poznał naraz, że ta niewiasta i Jej Syn, wiszący na krzyżu, byli niegdyś jego dobroczyńcami, że za ich przyczyną jako dziecko odzyskał zdrowie. Coś go natchnęło, a skupiwszy swe siły, zawołał głośno, donośnie: „Jak to, czy to możliwe? Wy bluźnicie Mu, a On modli się za was. Milczał i cierpiał wciąż i modli się za was, a wy Mu bluźnicie! Opamiętajcie się! To – Prorok! To – nasz Król! To – Syn Boży!” Niespodziewane to skarcenie z ust nędznego, ukrzyżowanego zbrodniarza, wywołało zamieszanie i oburzenie wśród zebranego tłumu. Zaczęto szukać kamieni, by go ukamienować na krzyżu. Lecz Abenadar powstał przeciw temu, kazał rozpędzić zacietrzewionych i przywrócił wnet porządek.

I Najśw. Panna uczuła wielkie wzruszenie pod wpływem modlitwy Jezusa. Dyzmas zaś tak już był skruszony, że gdy Gezmas rzekł znowu do Jezusa, by pomógł Sobie i im, jeśli jest Chrystusem, zgromił go za to surowo, mówiąc: „I ty nie boisz się kary Bożej, choć już wisisz na krzyżu jako i On. My obaj słusznie cierpimy tę mękę, jako zapłatę za nasze czyny; ale Ten oto nic złego nie uczynił. Ot zastanów się nad tą chwilą, wejrzyj w swą duszę i popraw się!” Skruszony już zupełnie, wyznał Dyzmas Jezusowi swą winę i rzekł wreszcie z pokorą: „Panie, jeśli mnie potępisz, słuszny to będzie wyrok; ale jeśli można, zmiłuj się Panie nade mną!”- Doznasz miłosierdzia Mojego” – odrzekł mu Jezus. Zaraz też otrzymał Dyzmas łaskę prawdziwej głębokiej skruchy i tak pozostawał przez kwadrans w kornym rozpamiętywaniu swoich grzechów Opowiedziane tu sceny miały miejsce między dwunastą a pół do pierwszej według słońca, w kilka minut po podniesieniu i ustawieniu krzyża. Wnet potem zaszła wielka zmiana w sercach większej części widzów. Właśnie bowiem, gdy skruszony Dyzmas mówił powyższe słowa, zaszło w naturze dziwne niezwykłe zjawisko, napełniając trwogą serca ludzkie.

Wspomniałam już, że do ogłoszenia wyroku, tj. do dziewiątej godziny, padał od czasu do czasu grad. Następnie aż do dwunastej była pogoda i słońce świeciło, dopiero po dwunastej pokryło się słońce mglistym, czerwonawym obłokiem. Wtem o pół do pierwszej według słońca, zaś około szóstej godziny według rachuby żydowskiej, która różni się od naszej słonecznej, nastąpiło dziwne, niezwykłe zaćmienie słońca. Zdało mi się, jakoby pokrzyżowały się drogi gwiazd i planet. Po drugiej stronie firmamentu ujrzałam księżyc; biegł szybko po stropie niebieskim, jak ognisty meteor i wypłynął z poza Góry oliwnej pełny i blady, szybko posuwając się z ukosa od wschodu ku zamglonemu słońcu. Przed słońcem od strony wschodniej rozciągnęła się jakoby ciemna ławica, która wnet olbrzymiała jak góra i zakryła sobą całe słońce. Środek tego obłoku był płowy, krawędzie jaśniały czerwonawym blaskiem, otaczając go jak krwawy pierścień. Ciemność zaległa strop nieba, a na tym ciemnym tle zabłysły gwiazdy krwawym blaskiem. Strach wielki padł na ludzi i zwierzęta. Bydło z rykiem uciekało z pola, ptactwo chroniło się do kryjówek. Stada ptasząt osiadały na wzgórzach w koło Kalwarii, dając się prawie rękoma chwytać. Umilkli szydercy, naigrywający się z Jezusa, Faryzeusze starali się wprawdzie wytłumaczyć zjawisko w sposób naturalny, ale nie bardzo im się to udawało; i ich poczęła ogarniać trwoga i mimo woli spojrzenia wszystkie kierowały się w górę. W trwodze niejeden bił się w piersi i łamał ręce, wołając: „Krew Jego niech spadnie na Jego morderców!” Inni znów, bliżej i dalej stojący, padali na kolana i kornie prosili Jezusa o przebaczenie. A On, cierpiący sam nieskończenie, zwracał miłosiernie wzrok Swój ku nim. Ciemności coraz się powiększały. Wszyscy, zaniepokojeni zjawiskiem, w górę tylko spoglądali, zapominając o krzyżu, przy którym stała tylko Matka Jezusa i najbliżsi przyjaciele. Wtem Dyzmas, skruchą prawdziwą przejęty, rzekł z pokorą i nadzieją w sercu: „Pozwól mi dostać się na miejsce, gdzie będziesz mnie mógł wybawić! Wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do królestwa Twego!” A Jezus odrzekł! „Zaprawdę, powiadam ci, dziś będziesz ze Mną w Raju!” Matka Boża, Magdalena, Maria Kleofy, Maria Magdalena i Jan stali w koło krzyża między krzyżem Jezusa a krzyżami łotrów. Najśw. Panna, poddając się przede wszystkim miłości macierzyńskiej, całym sercem modliła się gorąco, by Jezus dał jej umrzeć wraz z Sobą, Wtem Jezus spojrzał na Swą ukochaną Matkę miłosiernie, i z powagą; wielką, wskazując jej oczami Jana, rzekł: „Niewiasto, oto syn twój! Prawdziwej on będzie Twoim synem, niż gdybyś go była porodziła.” Pochwalił przy tym Jezus Jana, że zawsze wierzył szczerze, nie podejrzewał nic i nigdy się nie gorszył, tylko raz wtedy, gdy matka jego chciała go mieć podwyższonym. Następnie rzekł znowu do Jana: „Patrz! Oto matka twoja!” I zaraz, pod krzyżem konającego Odkupiciela uścisnął Jan ze czcią, jak syn pobożny, Matkę Jezusa, która stała się obecnie także jego matką. Maryja z powagą wielką i nową boleścią przyjęła to uroczyste rozporządzenie konającego Syna. Ze wzruszenia osłabła tak dalece, że św. niewiasty wzięły Ją w swe objęcia i posadziły na chwilę, naprzeciw krzyża na wale otaczającym plac, a następnie odprowadziły Ja z placu do innych niewiast, stojących dalej. Nie wiem, czy Jezus słowa te wypowiedział ustami, czy tylko w duchu, ale czułam to wyraźnie, że Jezus przed śmiercią oddawał Swą Najśw. Matkę Janowi za matkę, a jego Jej za syna. Nieraz w takich rozpamiętywaniach i widzeniach wiele człowiek odczuwa, co nie jest napisane, i tylko małą cząstkę z tego można słowami zwykłymi opowiedzieć. Co w widzeniu jest jasnym i zdaje się samo przez się zrozumiałym, tego nie można potem należycie i jasno oddać słowami. Tak np. nie dziwiłam się wcale, że Jezus, przemawiając do Najśw. Panny, nie nazwał Ją „matką”, lecz „niewiastą”, gdyż czułam zarazem tę Jej godność wysoką jako niewiasty, która miała zetrzeć głowę węża, a co właśnie spełniało się w tej godzinie przez śmierć zbawczą Syna człowieczego, jej Syna. Nie dziwiłam się, że tej, którą anioł pozdrowił jako pełną łaski, oddaje Jezus Jana za syna, bo wiedziałam, że właśnie jego imię jest imieniem łaski. Imię każdej widzianej osoby odpowiadało wewnętrznej jej istocie i wartości; i Jan był też rzeczywiście dziecięciem Bożym, a Chrystus mieszkał w nim. Czułam, że powyższymi słowy dał Jezus Maryję za matkę wszystkim ludziom, którzy przyjmując Go jak Jan w swe serce, wierząc w Jego imię, stają się dziećmi Bożymi, którzy poczynają się nie z krwi, ani z żądzy cielesnej, ani z woli męża, ale z Boga. Poznawałam, że ta Najświętsza, najpokorniejsza, najposłuszniejsza, która, mówiąc do anioła: „Oto ja służebnica Pana mojego, niech mi się stanie według słowu twego!” stała się matką wiecznego Słowa wcielonego, – teraz słysząc z ust swego Syna konającego, że ma być matką po duchu drugiemu synowi, rzekła znowu w sercu swoim z kornym poddaniem się: „Oto ja służebnica Pana mojego, niech mi się stanie według słowa Twego!” Aktem tym uznała za swe dzieci wszystkie syny Boże, wszystkich braci Jezusa. Wszystko to wydaje się w widzeniu zupełnie pojedynczym, koniecznym, bo odczuwa się to łaską Bożą, ale przy opowiadaniu widzi się dopiero, jak trudno oddać wszystko słowami. W Jerozolimie panowała ogólna trwoga i osłupienie. Ciemność gęsta, mglista, zalegała ulice miasta. Ludzie kryli się w zakątkach ulic, zakrywali głowy i bili się ze skruchą w piersi. Zwierzęta domowe ryczały trwożnie i kryły się wedle możności; ptactwo latało na oślep, lub opadało na ziemię.

Piłat, zaniepokojony, wybrał się do Heroda; z tego samego tarasu, z którego rano przyglądał się Herod naigrywaniu się żołdaków z Jezusa, spoglądali teraz obaj w niebo z niepokojem w sercu. Przekonani byli obaj, że nie jest to naturalne zjawisko, i że ma ono związek jakiś z haniebnym umęczeniem Jezusa. Zabrawszy ze sobą Heroda, wracał Piłat przez forum do swego pałacu. Chociaż otoczeni strażą, szli szybko w wielkiej trwodze; przechodząc, bał się Piłat nawet spojrzeć na trybunę Gabbata, z której wygłosił wyrok na Jezusa. Na forum pusto było, bo ludzie pouciekali do domów; nieliczni tylko przechodnie biegli z pośpiechem, wywodząc żale. Na publicznych placach zbierały się gromadki mieszkańców niepewnych, wystraszonych. Przybywszy do pałacu, kazał Piłat zwołać starszych żydowskich i zapytał ich: „Co znaczą te ciemności? Znak to jakiś groźby Bożej. Zapewne Bóg wasz gniewa się, że z taka natarczywością żądaliście śmierci Galilejczyka, który, jak się zdaje, jest rzeczywiście waszym prorokiem i królem. Dobrze, że ja umyłem od tego ręce.” Tak starał się Piłat uspokoić swe własne sumienie. Żydzi jednak, w zatwardziałości swej i zaślepieniu, starali się wytłumaczyć mu, że to jest zwykłe zjawisko natury, nie mające nic wspólnego ze śmiercią Jezusa. Nie wszyscy byli jednakże tak zaślepieni; wielu mieszkańców nawróciło się na widok tego cudu na niebie; do tych należeli także wszyscy ci żołnierze, którzy wczoraj przy pojmaniu Jezusa upadli na ziemię na słowo Jego: „Jam jest!” Wnet zebrał się przed pałacem Piłata tłum ludzi. Ci sami, którzy dopiero rano krzyczeli: „Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!” – teraz biegli przed pałac z wołaniem: „Niesprawiedliwy sędzio! – krew Jego niech spadnie na Jego morderców!” – Zaniepokojony Piłat kazał otoczyć pałac strażą, by zabezpieczyć się przed tłumem. Ów Zadoch, który rano, gdy prowadzono Jezusa do domu sądowego, publicznie dał świadectwo Jego niewinności, teraz także wykrzykiwał najwięcej przeciw Piłatowi i takie hałasy wyprawiał, że o mało nie kazał go Piłat pojmać. Dla usprawiedliwienia się przed innymi i przed samym sobą, robił teraz Piłat wyrzuty Żydom za ich obejście się z Jezusem! – „Ja – mówił – nie jestem za to odpowiedzialny. To nie był mój, tylko wasz Król, Prorok i Święty; wyście Go na śmierć zawiedli. Mnie to nic nie obchodzi, wy sami żądaliście Jego śmierci.” Największa trwoga panowała między zebranymi w świątyni. Właśnie rozpoczęto zabijanie baranka wielkanocnego, gdy nagle ciemność zapadła. Popłoch wszczął się ogólny, tu i ówdzie dały się słyszeć trwożne, żałosne krzyki. Arcykapłani usiłowali wszelkimi sposobami przywrócić spokój i porządek; chociaż to dzień był, kazali pozapalać wszystkie lampy, ale mimo to zamieszanie wzrastało ciągle. Annasz, pełen dusznej trwogi, krył się po kątach ze strachu. Choć burzy żadnej nie było, chwiały się okiennice, drżały kraty okien, a ciemności wzmagały się ciągle. Na przedmieściu północno zachodnim, gdzie w pobliżu murów były ogrody i cmentarze, zapadały się drzwi grobowców, jak gdyby ziemia ruszała się ze swych posad.

Jezus, wisząc na krzyżu, odmawiał miejsca z psalmów, które spełniały się obecnie na Nim. Widziałam koło Niego postacie aniołów; cierpiał i tak niewypowiedziane męki, a do nich przyłączyło się teraz jeszcze uczucie zupełnego opuszczenia i zwątpienia. Przechodził więc wszystkie straszne udręczenia człowieka biednego, skatowanego, przygnębionego, który znajduje się w największym opuszczeniu, bez ludzkiej i Bożej pociechy, kiedy to wiara, nadzieja i miłość błąkają się samotne po pustyni próby, bez wytchnienia, bez bratniego oddźwięku, bez światła wszelkiego, zmuszone, wyłącznie z siebie tylko czerpać moc i siłę! Nad wyraz dręczące to uczucie. Nowym tym cierpieniem wywalczał dla nas kochający Jezus siłę wywalczenia sobie zwycięstwa w takich chwilach ostatniego opuszczenia i zwątpienia, kiedy to rozrywają się wszystkie węzły i spójnie, łączące nas z życiem doczesnym, światem i przyrodą i z naturą własną, i kiedy w ten sposób tracimy z oczu cel główny, nasze życie przyszłe, do którego pomostem jest to życie doczesne. W takich to chwilach dopomagają nam do zwycięstwa nad sobą zasługi Chrystusa, zdobyte tym cierpieniem, gdy uczuł się tak strasznie od wszystkich opuszczonym. W tej chwili wyjednywał nam Jezus zasługę wytrwania w ostatniej naszej walce, w chwili skonania; Swą nędzę, ubóstwo, mękę i opuszczenie ofiarował za nas, nędznych grzeszników.

Około trzeciej godziny zawołał Jezus głośno: „Eli, Eli, lamma sabachtani!” – co znaczy: „Boże mój, Boże Mój! czemuś Mię opuścił?” – Tak więc jawnymi słowy dał Jezus świadectwo Swego opuszczenia i przez to dał prawo wszystkim uciśnionym, uznającym Boga za Ojca, by w ucisku swym z ufnością dziecięcą udawali się do Niego ze skargą. Na głośne słowa Jezusa, przerywające ciszę ogólną, zwrócili się szydercy znowu do krzyża. Jeden rzekł: „Eliasza woła!” – drugi zaś: „zobaczymy, czy Eliasz przyjdzie i pomoże Mu zejść z krzyża.” – Wołanie Jezusa doszło także do uszu najsmutniejszej Matki Jego, która też, nie zważając na nic, przecisnęła się na powrót do krzyża; za Nią poszli Jan, Maria Kleofy, Magdalena i Salome. Podczas gdy obecni wahali się w żałości i trwożnym oczekiwaniu, nadjechał orszak, złożony z mniej więcej trzydziestu znakomitych mężów, przybywających na świętą z Judei i z pod Joppe. Byli oni świadkami okrutnego obejścia się z Jezusem i widzieli złowróżbne zjawiska w przyrodzie, więc głośno dali wyraz jako Bóg, nie odczuwał Swych mąk, że nie cierpiał, albo że mniej cierpiał niż człowiek, ponoszący na Jego miejscu takie męki. – Odczuwałam tę Jego modlitwę i podzielałam ją, gdy wtem zdało mi się, jakoby Jezus rzekł: „ Trzeba to przecież zrozumieć, że boleść tego opuszczenia zupełnego odczułem więcej i boleśniej, niżby to był w stanie odczuć jakikolwiek człowiek, jedność stanowiący z Bóstwem; Bóg i Człowiek zarazem, w Mym człowieczeństwie, opuszczonym przez Boga, wychyliłem aż do dna ten gorzki kielich opuszczenia.” Około trzeciej godziny zawołał Jezus głośno: „Eli, Eli, lamma sabachtani!” – co znaczy: „Boże mój, Boże Mój! czemuś Mię opuścił?” – Tak więc jawnymi słowy dał Jezus świadectwo Swego opuszczenia i przez to dał prawo wszystkim uciśnionym, uznającym Boga za Ojca, by w ucisku swym z ufnością dziecięcą udawali się do Niego ze skargą. Na głośne słowa Jezusa, przerywające ciszę ogólną, zwrócili się szydercy znowu do krzyża. Jeden rzekł: „Eliasza woła!” – drugi zaś: „zobaczymy, czy Eliasz przyjdzie i pomoże Mu zejść z krzyża.” – Wołanie Jezusa doszło także do uszu najsmutniejszej Matki Jego, która też, nie zważając na nic, przecisnęła się na powrót do krzyża; za Nią poszli Jan, Maria Kleofy, Magdalena i Salome. Podczas gdy obecni wahali się w żałości i trwożnym oczekiwaniu, nadjechał orszak, złożony z mniej więcej trzydziestu znakomitych mężów, przybywających na świętą z Judei i z pod Joppe. Byli oni świadkami okrutnego obejścia się z Jezusem i widzieli złowróżbne zjawiska w przyrodzie, więc głośno dali wyraz swemu oburzeniu. – „Biada!” – wołali. – „Gdyby nie ta świątynia. Boża, należałoby ogniem zniszczyć to miasto ohydne, na którym zaciążyła taka zbrodnia!”

Wkrótce po trzeciej godzinie zrobiło się jaśniej. Księżyc, zasłaniający słońce, zaczął schodzić w przeciwną stronę, tj. ku zachodowi, poczym zapadł szybko za horyzont, jak gdyby oderwany od stropu, leciał gdzieś w przepaść. I znowu ukazało się słońce, zamglone, krwiste, powoli zaczęły rozbiegać się jego promienie, ale światło jego było jakieś posępne, ponure, gwiazdy zaś poznikały. Wraz z powracającą jasnością odzyskali po części odwagę szyderczy Faryzeusze, zaczynali już znowu tryumfować, i wtedy to właśnie rzekł jeden z nich o Jezusie: „Eliasza woła!” Zaprzestali jednak szyderstw na polecenie Abenadara.

Po ustąpieniu ciemności ukazał się znowu oczom obecnych Pan nasz na krzyżu, blady, słaby, jakby wycieńczony zupełnie; ciało bielsze było niż przedtem, bo prawie już wszystka krew zeń uszła. Z ust Jezusa usłyszałam następujące słowa: „Wytłoczony jestem, jak wino, które tu po raz pierwszy wyciskano. Wszystką krew muszę wylać, aż ukaże się woda i zbieleją łuski. Lecz nigdy już więcej nie będzie wino tu wyciskane.” Nie wiem, czy słowa te wymówił Jezus półgłosem, czy cicho, jako modlitwę, przeze mnie tylko słyszaną.

Jezus, wycieńczony strasznie, ledwie władnący wyschniętym językiem, rzekł z krzyża: „Pragnę!” Przyjaciele Jego popatrzyli Nań ze smutkiem, a On rzekł: „Nie mogliście Mi nawet jednego łyka wody podać?” Chciał Jezus przez to powiedzieć, że w ciemności łatwo to było zrobić i nikt by im był nie przeszkodził. Ze smutkiem rzekł na to Jan: „Panie! zapomnieliśmy całkiem o tym.” Jezus dodał jeszcze mniej więcej te słowa: „I najbliżsi musieli zapomnieć o Mnie i nie dali mi pić, aby wypełniło się, co jest napisane.” – Gorzko jednak zabolało Jezusa to zapomnienie ze strony najbliższych przyjaciół; oni zaś chcąc teraz wynagrodzić to, prosili żołnierzy, a nawet dawali im za to pieniądze, by podali Jezusowi nieco wody. Żołnierze nie dali się zmiękczyć; za to jeden z nich umaczał gruszkowatą gąbkę w occie, stojącym obok w baryłce z łyka, nalał jeszcze żółci i chciał to Jezusowi podać. Lecz Abenadar, wzruszony tą niedolą Jezusa, odebrał gąbkę z rąk żołnierza, wycisnął ją i zamaczał w czystym occie, potem zatknął gąbkę jednym końcem w krótką rurkę hyzopową, służącą jako munsztuk do ssania, drugim zaś końcem nabił gąbkę na swą lancę i podniósł do góry ku twarzy Jezusa, tak, że rurka hyzopowa dosięgała ust Pana, którą Zbawiciel mógł ssać ocet z gąbki. Jezus wyrzekł jeszcze kilka słów dla upomnienia ludu, stojącego w koło; przypominam sobie z tego tylko tyle: „Gdy już głos Mój ucichnie, usta umarłych będą mówić za Mnie.” Kilku zawołało na to: „Jeszcze bluźni!” – ale Abenadar nakazał spokój, więc ucichli. Zbliżała się już ostatnia godzina Jezusa i rozpoczęło się konanie przedśmiertne; zimny pot okrył członki Jego i spływał obficie. Jan, stojący pod krzyżem, ocierał chustą wilgotne nogi Pana. Magdalena, złamana boleścią, oparła się o tył krzyża. Najświętsza Panna stała między krzyżem Jezusa i dobrego łotra, podtrzymywana przez Marię Kleofy i Salome, i spoglądała z boleścią na Swego konającego Syna. Wtem rzekł Zbawiciel: „Wypełniło się!” A podniósłszy głowę, zawołał zaraz głośno: „Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha Mego!” Krzyk ten słodki, a donośny, przeniknął niebo i ziemię, a Jezus, wypowiedziawszy te słowa, opuścił głowę na piersi i skonał. Widziałam, jak dusza Jego, w postaci świetlistego cienia, spuściła się po krzyżu w ziemię do otchłani. Święte niewiasty wraz z Janem upadły twarzą na ziemię. Setnik Abenadar, od czasu, jak podał Jezusowi gąbkę z octem, wzruszony był do głębi i przeniknięty dziwnym uczuciem. Pozostał on na miejscu tak blisko krzyża, że koń jego stał już przednimi nogami na wzgórku, i z głęboką powagą patrzał długo bez przerwy w oblicze Zbawiciela, cierniem ukoronowane. Koń smętnie opuścił łeb na dół, a Abenadar, złamany już w swej dumie, nowymi przejęty myślami, puścił mu wolno cugle. Wtem Jezus wypowiedział z mocą ostatnie słowa, przenikające niebo, ziemię i piekło, i skonał. Ziemia zadrżała w posadach, skała rozpękła się z trzaskiem głęboko między krzyżem Jezusa i lewego łotra. Znak ten Boży, jak groźne upomnienie, przejął lękiem i trwogą, całą w smutku pogrążoną przyrodę. Wypełniło się! – Dusza naszego Pana rozłączyła się z ciałem. Wraz z ziemią, uznającą wstrząśnięciem swego Zbawiciela, zadrżeli wszyscy, słyszący ostatni okrzyk konającego Odkupiciela, ale tylko pokrewne Jezusowi serca przeniknął ostry miecz boleści. Wraz z śmiercią Jezusa spłynęła łaska Boża na Abenadara. Zadrżał rumak pod nim, zachwiały się ku upadkowi namiętności, wiążące jego serce, dumny, nieugięty jego umysł rozpadł się nagle, jak ta góra Kalwarii. Odrzuciwszy włócznię od siebie, zaczął się Abenadar bić potężnie w piersi, i zmieniony zupełnie na duchu, zawołał głośno: „Błogosławiony Bóg wszechmocny, Bóg Abrahama i Jakóba! Oto, umarł sprawiedliwy! Zaprawdę, jest to Syn Boży!” Wielu żołnierzy, wzruszonych słowy setnika, poszło za jego przykładem. Abenadar, odmieniony na duszy, oddawszy jawnie hołd Synowi Bożemu, nie chciał pozostawać ani chwili dłużej w służbie Jego nieprzyjaciół. Podjechał ku dziesiętnikowi Kassiusowi, (później zwany Longinem), zsiadł z konia, oddał Kassiusowi podjętą z ziemi włócznię, i zdał mu zaraz dowództwo oddziału, a żołnierzom, przykazał go słuchać. Kassius zaraz też dosiadł jego konia i objął komendę; Abenadar zaś zbiegł z góry, pospieszył przez dolinę Gihon ku grotom doliny Hinnom, oznajmił ukrytym tam uczniom o śmierci Pana i pobiegł spiesznie do miasta do Piłata. Przedśmiertny okrzyk Jezusa, trzęsienie ziemi, pęknięcie pagórka – wszystko to strachem głębokim przeniknęło obecnych i odbiło się echem w całej przyrodzie. W świątyni rozdarła się na dwoje zasłona; umarli powychodzili z grobów, zachwiały się ściany świątyni, zapadły się góry, a w wielu miejscowościach zawaliły budynki. Abenadar głośno dał świadectwo prawdzie, a z nim wielu żołnierzy. Tak samo nawróciło się wielu z tłumu i Faryzeuszów. Jedni bili się w piersi, zawodzili żałośnie i błędnym krokiem spieszyli przez dolinę do domu, inni rozdzierali na sobie suknie i posypywali głowy prochem. Trwoga panowała we wszystkich sercach.

Śmierć Jezusa nastąpiła zaraz po trzeciej godzinie. Po ochłonięciu z pierwszego przestrachu po trzęsieniu ziemi, zaczęli niektórzy z Faryzeuszów znowu zuchwaleć. Podeszli do utworzonej rozpadliny i chcąc zmierzyć jej głębokość, rzucali w nią kamieniami i spuszczali w głąb powiązane sznury; nie mogąc jednak w żaden sposób dosięgnąć dna, znowu zaniepokoili się, że to coś nienaturalnego. Z drugiej strony raziły ich te znaki skruchy wśród tłumu, to bicie się w piersi i jęki żałosne, więc zabrali się do domu.

 

  1. Pan Jezus z krzyża zdjęty

Zaraz potem pojawił się u Piłata członek „Rady” Józef z Arymatei. Wiedział on już o śmierci Jezusa i uradził był z Nikodemem, że pogrzebią ciało Zbawiciela w grobowcu skalnym w Józefa ogrodzie, leżącym nie bardzo daleko od Kalwarii. Zdaje mi się, że już przedtem był poza miastem i wywiedział się o wszystkim, w każdym razie wysłał już ludzi do swego ogrodu, by oczyścili grobowiec i wykończyli wewnątrz niektóre szczegóły. Nikodem, czekając powrotu Józefa, zajął się tymczasem zakupem chust i wonności do zabalsamowania ciała. Józef znalazł Piłata strwożonego bardzo i pomieszanego; bez najmniejszego strachu, otwarcie, poprosił go, by pozwolił mu zdjąć z krzyża ciało Jezusa, Króla żydowskiego, bo chce złożyć Go w swym własnym grobie. Piłat jeszcze bardziej przeraził się i zmieszał, widząc, że znakomity ten mąż prosi go tak natarczywie o pozwolenie oddania ostatniej czci ciału Jezusa, tego Samego, którego on wydał na haniebną śmierć krzyżową. Wspomniał na niewinność Jezusa i tym większa trwoga targnęła jego sumieniem. Ale zapanował nad sobą i na pozór obojętnie i z podziwem zapytał: „Czyż już umarł?” Pytał tak dlatego, bo dopiero przed kilku minutami wysłał siepaczy, by dobili ukrzyżowanych przez połamanie im kości. Zaraz też kazał zawołać do siebie setnika Abenadara, który, rozmówiwszy się w grotach z uczniami, przybył już do miasta i zapytał go, czy rzeczywiście umarł Król żydowski. Wezwany Abenadar zapewnił go o śmierci Jezusa, podał, że stało się to o trzeciej godzinie, przytoczył ostatnie słowa Jezusa i głośny okrzyk przy skonaniu, wspomniał o trzęsieniu ziemi i pęknięciu skały. Piłat pozornie zdawał się tylko dziwić, że Jezus umarł tak prędko, bo ukrzyżowani zwyczajnie dłużej żyli, ale w duchu osłupiał i zatrwożył się na nowo, przekonawszy się, że straszne te znaki cudowne przypadły dokładnie na czas skonania Jezusa. Chcąc też może teraz trochę osłodzić swoje poprzednie okrucieństwo względem Jezusa, wydał zaraz Józefowi z Arymatei rozporządzenie na piśmie, którym darowywał mu ciało Króla żydowskiego i pozwalał mu zdjąć je z krzyża i pogrzebać. Cieszył się przy tym z tego, iż popsuł tym szyki najwyższym kapłanom, którzy pragnęli Jezusa widzieć pogrzebanego wraz z obu łotrami. Zdaje mi się także, iż posłał nawet samego Abenadara, gdyż widziałam go przy zdjęciu Jezusa z krzyża.

Złożono więc na łono Maryi zwłoki Jej najukochańszego, a tak okrutnie zamordowanego Syna. Najśw. Panna siedziała na rozesłanym kobiercu, plecy jej spoczywały na miękkim oparciu, utworzonym zapewne z pozwijanych płaszczów, bo przyjaciele chcieli ulżyć choć trochę tej Matce, wycieńczonej boleścią i trudem, oddającej obecnie zwłokom Syna swego ostatnią, smutną przysługę miłosną. Najświętsza głowa Jezusa spoczywała na podniesionym nieco prawym kolanie Maryi, ciało leżało wyciągnięte na chuście. Boleść serca Najśw. Matki równą była jej niezmiernej miłości. Oto trzymała w ramionach ciało Swego ukochanego Syna, któremu podczas całej Jego długiej męki nie mogła wyświadczyć żadnej przysługi; widziała strasznie sponiewierane to najświętsze Ciało, miała tuż przed oczyma wszystkie okropne rany, całując zakrwawione, poranione policzki. Magdalena usiadła podobnie u nóg Jezusa i całowała je.

Święte niewiasty zajęły się skrzętnie przygotowaniem i podawaniem naczyń z wodą, gąbek, chust, maści i ziół; po spełnieniu jakiej czynności stawały w pogotowiu, bacząc uważnie, czy znowu czego nie potrzeba. Były między niewiastami Maria Kleofy, Salome i Weronika; Magdalena nie odchodziła na krok od Najśw. ciała. Maria Helego, starsza siostra Najśw. Panny, sędziwa już matrona, siedziała opodal na wale, przypatrując się cicho wszystkiemu. Jan, czynny na wszystkie strony, był niejako pośrednikiem między niewiastami i mężczyznami. To pomagał Najśw. Pannie i niewiastom, to znowu potem mężczyznom przy właściwym przysposobieniu ciała. Na wszystko miał oko. Niewiasty trzymały skórzane worki dające się otwierać i składać na płask, obok na ognisku stało naczynie z ciepłą wodą, Podawały na przemian Maryi i Magdalenie czarki z czystą wodą i świeże gąbki, a otrzymane, wyciskały do worków; zdaje mi się, iż to były gąbki, owe zwitki, z których widziałam zużytą wodę wyciskać. Przy całej niewymownej boleści, jaka ściskała w tej chwili serce Najśw, Panny, moc jednak niezwykła ożywiała Ją i pobudzała do działania. Boleść Jej i miłość nie dały Jej pozostawić ciała Jezusa w takim zeszpeceniu i sponiewieraniu, wiec zaraz zaczęła skrzętnie oczyszczać je i obmywać. Najpierw rozpięła ostrożnie z pomocą innych koronę cierniową i zdjęła ją Jezusowi z głowy. Niektóre ciernie musiano tym czasem obciąć, by przy zdejmowaniu korony nie rozdzierać na nowo ran Najśw. głowy. Położono korony na ziemię koło gwoździ; pozostałe w głowie długie kolce i drzazgi powyciągała Maryja ostrożnie okrągłymi, żółtymi, sprężynowymi obcążkami i ze smutkiem głębokim pokazywała je współczującym przyjaciołom. Wydobyte ciernie składano obok korony; część ich zapewne rozebrali zaraz obecni między siebie na pamiątkę. Oblicze Jezusa zdjętego z krzyża, było nie do poznania, zeszpecone krwią i ranami; rozczochrane włosy na głowie i brodzie pozlepiane były krwią. Maryja zmyła mokrymi gąbkami oblicze i głowę, i zebrała z włosów zaschłą krew. Przy zmywaniu coraz jawniej pokazywało się jak okrutnie poraniony był Jezus, więc coraz większe współczucie ogarniało obecnych na widok każdej pokazującej się rany; z nadzwyczajną starannością i pieczołowitością załatwiała Maryja tę smutną czynność. Gąbką i chusteczką wilgotną, nawiniętą na palce prawej ręki, wymywała zaschłą krew z ran głowy, z zapadłych oczu, z nosa i uszu, poczym nawinąwszy szmateczkę mokrą na palec wskazujący, wymyła wpół otwarte usta Jezusa, język, zęby i wargi. Przerzedzone włosy na głowie przyczesała i rozdzieliła na trzy części – środek zaczesała w tył, a dwie części na oba boki, zaczesawszy je gładko poza uszy. Oczyściwszy tak głowę ucałowała Najśw. Panna policzki Jezusa i zakryła je chustą, poczym zaczęła obmywać szyję, barki, piersi i plecy świętego ciała, dalej ręce i porozdzierane, zakrwawione dłonie.

Teraz dopiero pokazało się, jak strasznie skatowane było ciało Jezusa. Wszystkie kości piersiowe, wszystkie tkanki były porozciągane, powykrzywiane i jak stężałe. Na barkach, które dźwigały ciężki krzyż, widać było ogromną głęboką ranę, druga taka widniała na prawym boku, rozdartym szeroko włócznią; na lewym boku była malutka ranka, pochodząca także od włóczni, która przeszła na wylot przez całe ciało. W ogóle cała górna część ciała pokryta była sińcami, guzami i ranami, a każdą ranę obmywała i oczyszczała Maryja jak najstaranniej. Magdalena, to klęczała z drugiej strony, pomagając Jej, to znów przypadała do nóg Jezusa, obmywając je po raz ostatni więcej łzami niż wodą i osuszając własnymi włosami. Tak obmyła Maryja i oczyściła z krwi zeschłej głowę i górną część ciała Jezusa, a Magdalena nogi. Najświętsze ciało wyglądało teraz sino białe, połyskujące jak przekrwione mięso. Tu i ówdzie widać było ciemniejsze plamy od zastałej pod skórą krwi, miejscami skóra była zdarta i widniało żywe mięso. Najświętsza Panna okrywszy obmyte już członki, wzięła się powtórnie do namaszczania wszystkich ran, począwszy od głowy. Święte niewiasty klęczały przed Nią i podawały Jej na przemian puszki z wonnościami, a Matka Boża nabierała palcem wielkimi wskazującym prawej ręki czy to maści, czy inne wonności, zapełniała tym rany Jezusa i pomazała je; włosy polała Mu wonnym olejkiem. Ująwszy w lewą rękę obie ręce Jezusa, całowała je najpierw ze czcią, poczym wypełniła szerokie rany na dłoniach, porobione gwoździami, kosztowną maścią: tą maścią wypełniła także otwory uszne, nosowe i szeroką ranę w prawym boku. Magdalena głównie zajęła się świętymi nogami Jezusa, osuszała je, namaszczała i na nowo skrapiała obfitymi łzami. Chwilami przykładała do nich swą twarz zbolałą i klęczała tak, cicho, bez ruchu. Namaściwszy tak wszystkie rany, owinęła Maryja głowę Jezusa w opaski nie ściągając jednak jeszcze poprzedniej zasłony. Przymknąwszy na pół otworzone oczy Jezusa trzymała chwilę na nich swą rękę, potem zamknęła święte usta, a objąwszy z płaczem najdroższe ciało swego Syna, pochyliła oblicze ku świętej Jego twarzy. Magdalena z wielkiej czci i uszanowania, nie zbliżała swego oblicza do twarzy Jezusa, całowała tylko z pokorą Jego nogi. Józef i Nikodem stali chwilę w pobliżu, szanując tę boleść niezmierną Matki Bożej; wreszcie Jan zbliżył się do Najśw. Panny z nieśmiałą prośbą, by oddała już ciało Jezusa, bo szabat się zbliża i trzeba kończyć przygotowania. Jeszcze raz uścisnęła Maryja serdecznie drogie zwłoki i czułymi słowy pożegnała je. Mężczyźni wzięli najświętsze ciało z łona Matki i ponieśli je na chuście, na której leżało, na dół w owo zagłębienie. Maryja, której boleść, ukojona nieco czułym zajęciem, odżyła na nowo, osłabła i usunęła się na ręce niewiast, zakrywszy głowę. Magdalena zaś, jak gdyby kto porywał jej jedynego Oblubieńca, rzuciła się naprzód z wyciągniętymi rękami, lecz po chwili oprzytomniawszy, powróciła do Najśw. Panny.

 

 

  1. Ciało Pana Jezusa z krzyża zdjęte i do grobu złożone

Najświętsze Ciało Jezusa ponieśli mężczyźni kawałek w dół Golgoty, gdzie w załomie góry była piękna szeroka, a płaska skała, na której ciało złożono w celu przedsięwzięcia balsamowania. Skała zasłana była wielką siatkowatą chustą, jakby z koronek zrobioną, podobną do tak zwanej chusty głodowej. Chustą głodową zowią w diecezji monasterskiej wielką, białą, lnianą tkaninę, którą w czasie Postu zawiesza się w kościele na sznurach u sklepienia między chórem a kościołem, lub przed wielkim ołtarzem. Tkanina ta dziergana jest haftami z koronek, przedstawiającymi pięć św. ran Chrystusa, narzędzia męki Jego itp. Chusta taka nastraja poważnie i wzniośle wrażliwe umysły, zachęca i upomina do skromności, umartwienia, powściągliwości i pobożnego rozmyślania, męki. krzyżowej Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. zawieszanej u nas w kościele. Widząc jako dziecko wiszącą w kościele taką chustę, myślałam zawsze, że to jest ta sama, którą widziałam przy balsamowaniu Jezusa. Zapewne dlatego zrobiona była siatkowało, by przy zmywaniu ciała woda mogła odpływać; obok rozpostarta była druga wielka chusta. Ciało Jezusa złożono na skale na siatkowatej chuście, kilku zaś trzymało nad ciałem drugą chustę, rozpostartą tak, by zwłoki Jezusa zakryte były przed ich oczami. Wtedy Józef i Nikodem przyklękli, rozwinęli ową chustę, w którą przy zdejmowaniu z krzyża owinęli byli Jezusa, od kolan do pasa, przy czym zdjęli także przepaskę biodrową, którą przyniósł Mu przed ukrzyżowaniem Jonadab, siostrzeniec Jego opiekuna Józefa. Wymyli oni starannie gąbkami brzuch i uda Jezusa, następnie podnieśli najświętsze ciało, wciąż jeszcze przykryte trzymaną zasłoną, na dwóch chustach poprzecznych, podłożonych pod grzbiet i kolana i nie obracając Go, umyli z drugiej strony. Myli zaś tak długo, dopóki woda wyciskana z gąbek nie była zupełnie czystą. W dodatku obmyli jeszcze ciało wodą mirrową, potem złożyli je na powrót i delikatnie z szacunkiem wyprostowali rękoma; środek bowiem ciała i kolana skrzywione były nieco i tak stężały, jak konając osunęło się ciało ku dołowi. Ukończywszy to, podłożyli pod biodra chustę na łokieć szeroką a trzy łokcie długą, wysypali łono Jego pękami ziół, jakie widuję czasem na stołach niebiańskich.

W bolesnych swych rozmyślaniach doznawała nieraz świątobliwa Katarzyna wewnętrznej pociechy i pokrzepienia, czując się przeniesioną duchem na uroczyste uczty niebiańskie, przedstawiane jej obrazowo; z dziecinną radością opisywała wtenczas cudowną, zachwycającą zastawę stołów i kosztowność drogocennych naczyń. Opisywała często rodzaj i wygląd podawanych tam ziół, nie pomijając nawet liczby listków i pręcików w kielichach kwiatowych. Wspominała przy tym, nieraz, jak podawano jej tam na złotych talerzykach z błękitną obwódką delikatne jakieś zioła, ustawione gęsto w pęczkach – coś na kształt gorzkiej rzeżuchy lub mirrya nieraz także różne owoce, których spożycie krzepiło ją bardzo w wielkich cierpieniach ducha i ciała. Przez częstszą obserwację doszedłem do przekonania, że w tych ucztach pocieszających otrzymywała ona jako pokrzepienie i nagrodę swe własne tu na ziemi nabyte umartwienia, zaparcia się i przezwyciężenia pod postacią ziół i owoców, przeobrażających te zasługi, stosownie do formy i kształtu. Tak samo forma, materiał i barwa naczyń miały swoje znaczenie. – „Pożywania tych potraw” – opowiadała – „nie można właściwie nazwać jedzeniem w znaczeniu zwyczajnym ludzkim, a jednak pokrzepiają ono i nasycają w daleko wyższym stopniu, niż potrawy ziemskie. Za ich spożyciem przechodzi w człowieka cała łaska i siła Boża, której przeobrażeniem i doskonałym wyrazem jest podany owoc.”

 

– Te to zioła przypomniała sobie opowiadająca, ujrzawszy zioła, użyte przy balsamowaniu Jezusa. zastawione na złotych talerzykach z błękitnymi obwódkami, dalej delikatnymi, kręconymi włóknami roślinnymi, podobnymi do szafranu, a to wszystko posypali proszkiem, którego

Nikodem przyniósł w puszce, poczym owinęli biodra podłożoną opaską, przeciągnęli jej końce między nogami i związali w pasie, w miejscu, gdzie przypadało spięcie opaski. Następnie namaścili wszystkie rany na lędźwiach, pomazali je wonnościami, nakładli obficie ziół między nogi aż do stóp, i zacząwszy od dołu, poowijali nogi w całuny aż do pasa. Teraz i przyprowadził Jan znowu Najśw. Pannę i święte niewiasty. Maryja uklękła przy Jezusie i podłożyła Mu pod głowę cienką chustę, otrzymaną od Klaudii Prokli, którą dotychczas miała na szyi pod płaszczem; inne niewiasty nakładły obficie w koło szyi, ramion i głowy aż do policzków Jezusa wonnych ziół, delikatnych włókien roślinnych i nasypały owego proszku, którego przyniósł Nikodem, poczym Najśw. Panna owinęła chustę z tym wszystkim w koło głowy i ramion Jezusa. Magdalena wylała w ranę prawego boku całą flaszeczkę wonnego olejku, niewiasty nakładły wonności do martwych rąk, koło nóg i pod nogi. Następnie mężczyźni wypełnili wonnościami pachy, obłożyli nimi jamę sercową, całe ciało obłożyli wonnymi ziołami, gdzie tylko było miejsce; zdrętwiałe ręce Jezusa złożyli na krzyż na łonie, poczym owinęli ciało od dołu aż pod pachy w wielką, białą chustę, jak to się nieraz zawija dzieci. Pod pachę prawego ramienia wsunęli koniec szerokiej opaski i owinęli tą opaską całe najświętsze Ciało od głowy do nóg raz koło razu, unosząc je delikatnie rękami; zwłoki przybrały teraz kształt lalki, owiniętej w pieluchy.

Wreszcie położyli zwłoki Jezusa na ukos na wielkiej chuście, sześć łokci długiej, kupionej przez Józefa z Arymatei i zawinęli je w nią tak, że dwa końce zachodziły na piersi, jeden od nóg, drugi przez głowę, zaś dwa drugie końce owijały ciało na poprzek. Skończywszy tę smutną robotę, otoczyli wszyscy Ciało Jezusa i uklękli w koło, by się z nim pożegnać. Wtem oczom ich przedstawił się cud, wzruszający ich do głębi. Oto na wierzchniej chuście, okrywającej zwłoki, odbił się obraz najświętszego Ciała Jezusa z wszystkimi ranami i bliznami. Zdawało się, że Jezus wdzięczny, chce wynagrodzić im ich życzliwe starania i smutek po Nim, pozostawiając im Swój wizerunek, cudownie odbity poprzez wszystkie całuny. Z płaczem i jękiem rzucili się wszyscy do ściskania najświętszego Ciała i całowali ze czcią cudowny wizerunek. Zdumieni wielce, rozwinęli na powrót chustę, i oto zdumienie ich wzrosło jeszcze, gdy ujrzeli, że pod spodem wszystkie całuny są czyste zupełnie, a tylko na wierzchniej chuście odbiła się postać Pana.

Po opowiedzianych przygotowaniach złożyli mężczyźni święte Ciało Jezusa na skórzane nosze, przykryli je ciemną zasłoną i przytwierdzili po obu stronach drążki do trzymania; przypomniało mi to żywo arkę przymierza. Czterech mężów niosło nosze; z przodu Nikodem i Józef, z tyłu Abenadar i Jan. Za nimi postępowały Najśw. Panna, starsza Jej siostra Maria Helego, Magdalena i Maria Kleofy, dalej znów gromadka niewiast, jak Weronika, Joanna Chusa, Maria Marka, Salonie z Zebedeuszów, Maria Salome, Salome z Jerozolimy, Zuzanna i bratanica św. Józefa, Anna, wychowana w Jerozolimie. Pochód zamykali Kassius i żołnierze. Inne niewiasty, jak Maroni z Naim, Samarytanka Dina, Mara i Sufanitka, były obecnie w Betanii u Marty i Łazarza. Przodem szło kilku żołnierzy ze skręconymi pochodniami; potrzeba bowiem było światła w ciemnym grobowcu. Tak posuwał się orszak około siedmiu minut przez dolinę ku ogrodom Jozafata, śpiewając psalmy cichym, rzewnym głosem. Widziałam, jak z drugiej strony ze wzgórza przypatrywał się chwilę pochodowi Jakób Starszy, brat Jana, poczym zbiegł donieść o tym, co widział, uczniom ukrytym w grocie.

 

Ogród Józefa nie ma w obwodzie kształtu symetrycznego. Z tej strony, gdzie znajduje się grobowiec, otoczony jest żywym płotem a prócz tego u wejścia znajduje się od wewnątrz zagrodzenie z żerdzi, przymocowanych poziomo żelaznymi hakami do słupów. Przed wejściem do ogrodu, jak również przed wejściem do grobowca stoi kilka drzew palmowych. Zresztą zarosły jest ogród przeważnie krzewami, kwiatami i cennymi ziołami. U wejścia do ogrodu zatrzymał się orszak, mężczyźni otworzyli przejście, wyjąwszy kilka żerdek, które posłużyły im potem jako dźwignie do wtoczenia do groty ogromnego kamienia, mającego przywalić drzwi grobu. Stanąwszy przed grobowcem, odsłonili nosze i wysunęli najświętsze Ciało, na wąskiej desce. przykrytej na poprzek rozścieloną chustą. Nikodem i Józef trzymali z obu końców deskę, Abenadar i Jan chustę. Grota, nowa jeszcze, wyczyszczona i wykadzona przez sługi Nikodema, przedstawiała się wcale pokaźnie. U sklepienia biegł góra piękny gzyms. Samo łoże grobowe szersze było w głowach, jak w nogach. Wykuty w nim był otwór w kształcie ciała owiniętego w całuny z małym podwyższeniem na głowę i nogi. Święte niewiasty usiadły na ławce, stojącej naprzeciw wejścia do groty. Mężczyźni, niosący ciało Jezusa, weszli z nim do groty, postawili je na ziemi, wypełnili część grobu wonnościami, rozpostarli na to chustę, tak wielką, że zwieszała się jeszcze ku ziemi i dopiero wtenczas złożyli tam najświętsze Ciało. Uścisnąwszy je po raz ostatni i skropiwszy łzami miłości i smutku, wyszli z groty. Zaraz też weszła tam Najśw. Panna, usiadła w głowach grobu na dwie stopy wysokiego, i z płaczem pochyliła się nad zwłokami Swego dziecka jedynego, by uścisnąć je po raz ostatni. Po Niej weszła do groty Magdalena; ta już przedtem narwała kwiatów i ziela i posypała teraz nimi najświętsze Ciało. Załamała ręce, bolejąc nad rozstaniem się z Jezusem; jęcząc i płacząc, objęła Jego nogi, wróciła jednak wnet do niewiast, bo mężczyźni nalegali o pośpiech. Ci zaraz weszli znów do groty, zarzucili na ciało Jezusa zwieszającą się chustę, na to zarzucili brunatną zasłonę, wreszcie zamknęli owe ciemne drzwi metalowe, zdaje się ze spiżu, lub miedzi, opatrzone podłużną i poprzeczną sztabą w kształcie krzyża. (Nie oznaczyła bliżej w tym miejscu, czy te sztaby zakładano umyślnie, czy były to tylko wystające listwy, tworzące jedną całość z drzwiami). Wielki kamień, przeznaczony do zamknięcia grobu, leżał jeszcze przed grotą. Miał mniej więcej kształt kufra lub nagrobka, a był tak wielki, że człowiek dorosły mógł na nim wygodnie leżeć wyciągnięty, przy tym był bardzo ciężki. Za pomocą żerdek wziętych z zagrodzenia, wtoczyli go mężczyźni do groty przed zamknięte drzwi grobu. Wejście do groty zamknięto lekkimi drzwiami z plecionki.

Podczas tego smutnego obrzędu oświetlona była grota pochodniami, bo inaczej byłoby zbyt ciemno. Przez cały czas widziałam, jak w pobliżu ogrodu i Golgoty krążyli w koło nieśmiało jacyś mężowie, na których twarzach smutek się malował; musieli to być uczniowie, którzy wskutek opowiadań Abenadara odważyli się wyjść z ukrycia, poczym znów się cofali.

 

http://pasja.wg.emmerich.fm.interiowo.pl/menu_zycie_jezusa012.htm

http://pasja.wg.emmerich.fm.interia.pl/menu_zycie_jezusa012.htm

Posted under Bez kategorii Tagi: , , , , , ,